sobota, 30 marca 2013

Wesołego Alleluja!

Wielkanoc to zawsze były moje ulubione święta, mimo iż nie ma pięknie przystrojonego drzewka, niesamowitych kolęd, żywej szopki koło kościoła, czy prezentów pod choinką. Być może to przez to, że (zwykle) na Wielkanoc jest już wiosna, a może to moje upodobanie do jajek, bo lubię je pod każdą postacią? Nie wiem, ale nie przeszkadza mi to, by były to moje ulubione święta :)



Dlatego pragnę życzyć, aby w święto Zmartwychwstania każdy z Was doznał samych radości i żeby Wasze serca napełniły się spokojem i siłą w pokonywaniu trudności. Byście ten czas spędzili w gronie prawdziwych przyjaciół i najbliższej rodziny, z radosnym "Alleluja!"


Pisała Welonka



 

środa, 6 marca 2013

(Nie)Miła pani doktor

Czuję się fatalnie. Niby to zwykłe zapalenie gardła, ale jak wierzyć takiemu lekarzowi, u którego byłam wczoraj? Mimo iż byłam u niej, bo to pani doktor, pierwszy raz, nie przeprowadziła ze mną żadnego szczególnego wywiadu. Przyszłam do niej z okropnym bólem gardła i suchym kaszlem. Jej badanie polegało JEDYNIE na zajrzeniu mi w gardło, nawet mnie nie osłuchała. Przy okazji poprosiłam o skierowanie na jakieś szczegółowe badania, krew, mocz, etc. Bo nie ukrywam, że od dłuższego czasu czuję się bardzo słabo, wręcz anemicznie. Spoko, zaznaczyła na karteczce co trzeba, ale na hasło "chcę zbadać poziom cholesterolu" usłyszałam  "a czy chce pani do końca życia brać tabletki?". Kopara mi opadła. Powiedziałam, że kiedyś miałam dość wysoki, ale lekarz zalecił mi odpowiednie jedzenie, między innymi Florę Pro Activ. Pani doktor skomentowała to, że nie jest możliwe by obniżyć cholesterol samą dietą*. A jak chcę badanie tylko po to by sobie sprawdzić, to nie ma sensu jego wykonywania, bo ona nie zleca badań, by wyniki sobie przeglądać jak kolorowe czasopismo, bo ona to leczy. Padłam! W życiu nie spotkałam się z takim lekarzem! A i jeszcze jedno. Powiedziałam, że od dłuższego czasu dokuczają mi zimne dłonie i stopy**. Co usłyszałam? "Ja też tak mam", a jak zapytałam się o problemy z wagą, że ciężko mi przytyć, to rzuciła karteczką z dietą 1500 kalorii i powiedziała "Niech pani sobie sprawdzi, czy pani je jak powinna". No ludzie! Litości, ci co mnie widzieli "w akcji" wiedzą ile i co potrafię zjeść, więc sorry, ale to był szczyt. Z wrażenia zapomniałam zapytać się jeszcze kilka rzeczy, ale nawet nie żałuję, po takich odpowiedziach...
Przeprowadzonego badania, nie nazwałabym badaniem. Na sam koniec wręczyła mi receptę i powiedziała do widzenia, następny proszę, nie bacząc na to, czy może miałabym jeszcze jakieś pytania czy nie. Na recepcie spray na gardło i ibuprofen. Dzisiaj w nocy co chwilę budził mnie mój kaszel, który w mgnieniu oka zamienił się w mokry i sprawia ból, bo oczywiście nie mam żadnego syropu na rozrzedzenie wydzieliny. Dostałam takiego kataru, że oddychanie jest bardzo ciężkie, ale i na to nie mam nic. Boli mnie w piersiach, bolą mnie mięśnie pleców i karku, zatoki, gardło i chyba wszystko inne. Ale skąd pani doktor mogła to wiedzieć, lub przewidzieć*** skoro mnie nie przebadała? No cóż... Reasumując, stanowczo odradzam panią doktor Ewę Kosiorowską, która przyjmuje w  TEJ przychodni, bo w rezultacie muszę znowu iść do lekarza, stracić czas i pewnie kolejne pieniądze, na kolejną receptę.



Pisała Welonka



* dziwne, bo po jakichś 4 - 5 miesiącach obniżył się do prawidłowego poziomu
** kiedyś problemu nie miałam
*** znam lekarza, który wykazuje się intuicją i potrafi przewidzieć w jakim kierunku może rozwinąć się dana choroba i w razie czego przepisać coś na osobnej recepcie

piątek, 1 marca 2013

Dawno nie było...

... wpisu o Maksymilianie :) Oto i on :)
Maksymilian jest typowym dwulatkiem, nie odstającym niczym od rówieśników*. W tym roku skończy 3 lata, więc zaczęłam rozglądać się za przedszkolem, bo zapisy od marca. Mam na uwadze dwa, blisko domu. Jeszcze do niedawna w brałam pod uwagę tylko jedno, ale dzisiejsza sytuacja pozwoliła na uwzględnienie jeszcze jednego**.
Spotkałam dzisiaj koleżankę z dzieciństwa, "z podwórka". Całkiem przypadkiem, wracając ze spaceru. Ona akurat szła odebrać dwie córy z przedszkola, tego właśnie "drugiego". U jej boku synek - miesiąc starszy od Maksymiliana, a zwie się Bartek :) Tak się zagadałyśmy, że postanowiłam iść z nią po dziewczynki. Nie chcąc czekać, aż Kasia "wyłapie" swoje rozbrykane pociechy, rozebrałam Maksa i pozwoliłam mu na zwiedzanie miejsca. Ileż było radości! Radości z czegoś tak zwyczajnego jak bieganie bosą stópką, odzianą jedynie w czarne rajstopki, po przedszkolu! Ile śmiechu gdy dzieci do niego podchodziły, biegały, a on z nimi i/lub za nimi. Niby normalna rzecz, ale ujęła mnie jak mało co ostatnio. W "pierwszym" przedszkolu nie pozwalał sobie na takie swawole, mimo iż mu nie broniłam. Myślę, że dzieci w pewien sposób same sobie wybierają miejsca, gdzie chcą przebywać i Maksymilian chyba dzisiaj zadecydował. Ja też jestem prawie pewna, że to będzie to przedszkole. Poza tym, będzie miał kolegę z podwórka w grupie, bo Bartek też od września będzie tam chodził :) Jak na razie same plusy widzę. Mam nadzieję, że tak będzie cały czas :)

Jest jeszcze kilka rzeczy, o których chce wspomnieć. Sukcesywnie pozbywamy się pampersa. Małymi, malutkimi kroczkami, ale sukces jest. Maksymilian swego czasu miał wstręt do nocnika. Potem było ok i znowu nocnik na nie. Nie wiedziałam co robić. Wpadłam na pewien pomysł, dość skuteczny. Od pewnego czasu Maks interesuje się rzeczami "dorosłymi". Papierosy, których wie, że mu nie wolno ruszać, napoje energetyczne, kawa, maszynka do krojenia etc. oraz najważniejsze dla mnie - muszla klozetowa. Jako, że jeszcze nie krępuję się załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych gdy dziecko kręci się w pobliżu miałam okazję wzbudzić w nim takowe właśnie zainteresowanie. Wytłumaczyłam co i jak się robi do kibelka i spytałam czy chce, a że otrzymałam odpowiedź twierdzącą, nie zastanawiałam się nawet chwili, tylko rozebrałam od pasa w dół i trzymając pod pachami posadziłam na sedesie. Maksymilian zrobił siusiu bez problemów. Bardzo spodobał mu się odgłos moczu uderzającego o wodę i to, że może patrzeć jak sika, tak po prostu. Zdziwiłam się potem ogromnie ale i uradowałam jak dawno nie, bo tego samego dnia, godzinę później przyszedł oznajmić, że jemu się chce znowu siku. Trzymał, póki go nie posadziłam, oczywiście podtrzymując cały czas. Zaryzykowałam i puściłam bez pampersa, w slipkach***. Pierwszy, drugi, trzeci dzień - super! zużyłam tylko 6 pieluch. Niestety czwartego zdarzyła się mała wpadka - siku na dywan, a potem drugie na moje łóżko. Założyłam więc pampersa znowu, ale nie dałam za wygraną. Co 15 minut pytałam się syna czy chce siku lub kupkę. Mówił, że tak, ale tylko jak zapytałam, sam nie zasygnalizował, dopiero po fakcie. Na szczęście wszystko się zmieniło, gdy zakupiłam nakładkę na sedes. Znowu było super fajnie, na pieluchach myślałam, że trochę chociaż zaoszczędzę. Znowu się popsuło, gdy Maksymilian pojechał do Ł. na weekend. Przestał sygnalizować, nawet, że zrobił. Znowu trzeba się pytać, a i tak czasem zaprzeczy, mimo iż np. kupę czuć na kilometr. Na szczęście w tym nieszczęściu powoli, powoli, powoli znowu przyzwyczajam Maksa do tego, że trzeba mówić o tym że chce się do toalety. W tym roku na pewno pozbędziemy się pieluch, chociażby tylko na dzień :)

Uczymy się mówić. Maksymilian gada. W większości głównie po swojemu, jedynie kilka pojedynczych słówek powie "po naszemu". Wszystko rozumie co mówię do niego ja, czy ktoś inny. Rozumie nawet skomplikowane polecenia, szybko zapamiętuje i się uczy. No tylko, że mało co mówi. Wiem, że wszystko w swoim czasie, a czas Maksymiliana widocznie jeszcze nie nadszedł, ale na Boga, jak długo mam czekać? Co z tego, że rozumiem syna dosłownie bez słów? Znam jego język "mówiony" i język gestów. Jak słyszę inne dwulatki nawijające niczym raper z USA, to trochę zazdroszczę, a zarazem się niepokoję. Tak chciałabym usłyszeć jak Maks powie coś pełnym zdaniem, lub zdaniami. Ja jestem gadatliwa, więc nie będzie mi nawet jego gadulstwo przeszkadzać, a wiem, że gadułą będzie, bo już jest, tyle że we własnym języku :) A to kilka przykładów z jego słownika:

- BABA ATA - babcia Agata
- BABA BA - babcia Benia
- ŁAŁA - Kacper
- GAGA - wujek****
- NANA -ciocia
- TABO - tramwaj
- EH-EH - zegarek
- KRR-KRR ("r" nosowe) - spać/leżeć
- O-OO! - ciężarówka
- O-oo - autobus, samochód
- ZIAZIA - coś gorącego, lub skaleczenie/uderzenie się
- PFUU - papierosy
- E-E - siku/kupa
- KOKO - wszystkie ptaki (oprócz kaczek)
- BAPA - lampa
- HUHU - pies
- MŁAMŁA - kot
-HI-HI HI-HI (takie "i" a zarazem "e") - huśtać się
 - OPA - skakanie
- BIBI - bojownik i boboki

Mogłabym wypisać tego naprawdę mnóstwo, ale zważywszy na późną porę ograniczę się do tych. Maksymilian ma jeszcze szereg gestów i min, którymi pokazuje, czego mu potrzeba. Ja doskonale je odgaduję. Tak doskonale, że nie czuje on potrzeby mówienia, bo i po co ma się wysilać? Udawanie, że go nie rozumiem jest ciężkie. Wolę jednak poczekać, na ten jego czas. Bo w końcu nadejdzie. Musi.




Pisała Welonka



* oczywiście pomijam fakt krótszych kończyn
** takie, gdzie ja do zerówki chodziłam
*** swego czasu kupiłam takie maleńkie, akurat na jego pupcię :)
**** z początku było to określenie na "Kuba" ale teraz to każdy z wujków :)