środa, 4 stycznia 2017

O tym, jak pozbyłam się dredów

Mówi się, że kobieta zmienną jest. Tak jest też ze mną, nie inaczej. Jakby nie patrzeć - jestem kobietą :)

Od listopada (ubiegłego już roku) nie mam dredów. I choć w TYM poście zarzekałam się, że ich nie zetnę, po czym w TYM poinformowałam, że jednak to zrobiłam, a po kolejnym roku znowu je doczepiłam (niewłasnoręcznie ofkors) znowu zarzekając się, że to już na zawsze, kolejny raz się ich pozbyłam. Ale nie nie, nie mam jeża na głowie, ani irokeza czy innej krótkiej fryzury. Mam normalnie długie, a właściwie już półdługie włosy. Tym razem podeszłam do tematu mniej impulsywnie i spontanicznie. Była to przemyślana i przekalkulowana decyzja, do której skłoniły mnie dwie rzeczy:


1. Bolała mnie od ich ciężaru głowa. Prawie codziennie
2. Pewna osoba była bardzo ciekawa jak bez nich wyglądam

W mojej głowie powstał plan. Plan pozbycia się kochanych, aczkolwiek uciążliwych batów. Z takimi argumentami jak powyżej, trzeba było pomyśleć nad terminem wprowadzenia planu w życie. Padło na koniec października, zaraz po urodzinach mojej przyjaciółki, by zdążyć z robotą do moich urodzin w połowie listopada.
"Dlaczego aż tyle czasu?" któś mógłby zapytać. Dlatego, że ja ich nie obcięłam. Nooo, przynajmniej nie przy skórze, bo je tylko skróciłam, o tak:


Obcięłam je mniej więcej w połowie. Od razu poczułam się lżej. Nie sądziłam ze samo ich skrócenie sprawi ulgę na głowie. No ale na tym nie poprzestałam. Moim celem było ich ROZCZESANIE. Tak tak, można i da się i włosy wcale nie wyglądają po nich tragicznie :) Jako, ze samej nie szło mi zbyt szybko, bo 1 dred na godzinę, postanowiłam poprosić o pomoc przyjaciółki. Zaopatrzone w szydełka, grzebienie, wodę, olejek arganowy i odżywkę do włosów zniszczonych, popychając pierdoły, jedząc ciastka i pijąc kawę, rozczesywałyśmy moje splątane włosy. A żmudna to była praca...



Największe wrażenie na nas zrobiły włosy, które w trakcie rozczesywania wychodziły. I nie były to włosy wyrwane podczas pracy. Były to włosy, które samoistnie wypadły podczas noszenia dredów. Dziennie wypada około 100 włosów. Normalnie spadają na podłogę, lub są spłukiwane podczas mycia. W przypadku dredów pozostają wplątane cały czas. I właśnie te włosy, które przez łącznie 5 lat noszenia batów, lekko przerażały, dając poczucie że reszta jest w tragicznym stanie.

To kłębek po rozczesaniu mniej niż polowy 1 (słownie: jednego) dreda

Rozczesywanie zaczęłam od przodu, by pozostałe przy życiu dredy zakryć włosami, a uwierzcie, że z początku nie wyglądałam zbyt dobrze. Jednak końcówki włosów były zniszczone. Wyglądały jak sianko, piórka i fruwały przy najmniejszym podmuchu wiatru. Obowiązkowo spinałam je gumką. Nie było źle :)
Każdego dnia było włosów coraz więcej, a coraz mniej dredów. Rozczesanie wszystkich 43 sztuk zajęło prawie 3 tygodnie (dokładniej mówiąc 18 dni). Gdybym nie miała innych obowiązków, to może ten czas skróciłby się do kilku dni, a skończyłam na dwa dni przed moją urodzinową imprezą. Oprócz tego, że zrobiłam sobie znakomity urodzinowy prezent rozczesując dredy, to zaskoczyłam tym przy okazji wszystkich. Dotyk włosów po prawie pięciu latach jest niesamowity! Sama siebie głaskałam po głowie przez pierwsze kilka dni :) Warto było, codzienne bóle głowy minęły, osoba dla której po części to zrobiłam też była pod wrażeniem różnicy jaką widać. Jest mi lekko i wygodnie. Tylko wiatr na nowo wkurza, bo zapomniałam już jak to jest, gdy podmuch przyklei pasmo włosów do ust ;)


Po rozczesaniu i doprowadzeniu włosów do względnego ładu, postanowiłam też skrócić je i (z pomocą koleżanki z liceum) nadać im mój wymarzony od kilku lat kolor. Trochę ryzykowałam, bo nie wiedziałam jak będę naprawdę wyglądać. Przeróbka w Photoshopie nie oddaje rzeczywistości ;) Na szczęście efekt jest taki jak chciałam - naturalnie wygląda. Jestem bardzo zadowolona i przez pierwsze dni każde lustro było moje :) Teraz będę czekać, aż włoski odrosną, by móc cieszyć się ich dotykiem, kolorem i gładkością :)
Czy zrobię sobie jeszcze kiedyś dredy? Absolutnie nie :) Czas, jaki poświęciłam na ich rozczesanie, zdecydowanie zniechęcił mnie do ponownego ich plątania. Jeśli jednak kiedykolwiek zatęsknię za tego typu fryzurą, postawię na dredy tymczasowe. A może tym razem afro lub warkocze? Temat do zastanowienia na... kiedyś :)



Pisała Welonka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie obrażaj i nie używaj wulgaryzmów. Dziękuję :)