środa, 26 marca 2014

Szpital

Wiosna pełną gębą. Ciepło, nic tylko spacerować. Tyle rzeczy można na dworze przecież robić. A no, można, pod warunkiem, że nie jest się chorym. Bardzo chorym. Nooo, już trochę mniej, ale jednak ;)
Zaczęło się w czwartek, dosyć niewinnie. Pani dyrektor z przedszkola zadzwoniła do mnie że Maks nie chce jeść i że siedzi i jęczy, że chce do mamy. Szybko się zebrałam i odebrałam dziecię moje z placówki. Wydawał się dość ciepły, ale po szaleństwach lub płaczu zawsze jest cieplejszy. Szybko do domu, podać obiad, bo głodne to to pewnie. Wieczorem marudzenie i znowu ciepła głowa. Mierzę temperaturę, ale tylko 37 stopni. No nic, może przez noc przejdzie. Ale nie przeszło. W nocy obudziło mnie gorąco, a właściwie gorący dotyk mojego syna, bo temperatura wzrosła. Zwymiotował. Po przebraniu w czystą, przewiewną piżamkę, bo raczył zwymiotować na siebie, szybko podałam syrop przeciwgorączkowy, z nadzieją, że go nie zwróci. Nie zwrócił. Rano, po przebudzeniu mierzę temperaturę. Ponownie: 39,2 stopnie i kolejne wymioty, już nie tylko na siebie, ale i na mnie. Licząc godziny od podania Ibumu sięgam po paracetamol, również w syropie, bo minął zbyt krótki czas by podać ten sam lek i ponownie go przebieram. Siebie również. Wymioty ustąpiły. Temperatura się obniżyła, ale nadal była wysoka.


Biorąc pod uwagę, że nic więcej podać nie mogłam, bo za mało czasu upłynęło, zarówno od Ibumu i paracetamolu, przystąpiliśmy do chłodzenia ciała, szczególnie głowy i uzupełnienia płynów. Niestety nie było to łatwe, bo nawet najmniejsza ilość lądowała z powrotem. Z pomocą przyszła odgazowana cola w ilości... pół szklanki.

Była chwilowa poprawa. Gorączka spadła do 38 stopni. Ale na krótko. Potem nastąpiła kumulacja: 40,2 stopnie Celsjusza. Nie do zbicia. Przynajmniej nie tak łatwo. Brak pragnienia. Dzwonię do lekarza. Niestety nas już nie przyjmie, bo przychodnia zawalona dziećmi po brzegi. Skierowano nas do "pogotowia wieczorowego i świątecznego". Dzwonię. Niestety czynne dopiero od 18:00. No to staram się jak mogę obniżyć temperaturę. Chłodzenie głowy, karku oraz przedramion (tam gdzie najcieńsza skóra) dało pożądany skutek - temp. spadła do 38., ale krzyku przy tym było co niemiara. Nadal napojenie Maksa graniczyło z cudem, bo nie chciał. Za to wysikał się. Gęsto i mętnie. O równej 18:00 zadzwoniła ponownie na "pogotowie w. i ś."
Po 19:00 lub przed 20:00, nie pamiętam dokładnie już, przyjechała pani doktor. Przebadawszy Młodego i rzuciwszy okiem na mocz, który zlałam go do sterylnego kubeczka* stwierdziła ropomocz, czyli zakażenie układu moczowego, które w konsekwencji może prowadzić do jego uszkodzenia. Nakazała niezwłocznie udać się do szpitala, celem potwierdzenia lub wykluczenia ZUM. Wypisała skierowanie. Jedziemy. Na miejscu byliśmy koło 20:30. Po standardowej biurokracji, zapadła decyzja o przyjęciu na oddział pediatryczny w dąbrowskim szpitalu. Cały czas miałam przed sobą czarną wizję dializ i przeszczepu nerek.

Zakładanie wenflonu, zwanego przez ciocie-pielęgniarki "ptaszkiem", było słyszalne na całym korytarzu. Przez zamknięte drzwi. Z garścią naklejek "Dzielny Pacjent" wynoszą na rękach mojego Dzielnego Pacjenta. Żale, łzy i tulenie. Następnie kroplówka, by nawodnić organizm i nakłonić do sikania, bo oprócz przywiezionego wcześniejszego moczu, musi być też "świeży" do badania.

Po kroplówce i sikaniu, pierwszej dawce antybiotyku dożylnego i lekach przeciwgorączkowych mogliśmy w końcu iść spać. I tak jak młody miał łóżeczko, tak ja spałam pierwszą noc na fotelu, co nie było w ogóle wygodne i komfortowe. Nie sprzyjało wypoczynkowi. Mając na uwadze, że przede mną nieokreślona ilość nocy w szpitalu, wykombinowałam sobie materac** i od drugiej nocy spałam na nim, na podłodze. Dość wygodne legowisko. Można się nawet wyspać ;)

Na następny dzień nastąpiła poprawa stanu Maksia. Ustąpiły wymioty. Gorączka w granicach 38 stopni. Można pozwiedzać oddział i nawiązać przyjaźnie ze współlokatorami ;)
Wiekiem może nie za bardzo trafiony kolega, ale Maksowi to nie przeszkadzało. Okazał się opiekuńczym kolegą i ciekawym człowieka mniejszego od siebie

Nawadnianie organizmu Maksymiliana nadal było pozajelitowe, gdyż niezbyt chętnie pił. Na szczęście objętość kroplówek była coraz mniejsza, aż całkowicie z nich zrezygnowano. A Maks zaczął normalnie przyjmować płyny i sikać.

Jedyną rozrywką szpitalną były przechadzki po korytarzu oddziałowym, nazwanym przeze mnie "spacerniakiem". Świetnie też służył do jazdy samochodem :)

Gdy zabawa na korytarzu znudzi, to najlepsze co może dostać dziecko w szpitalu, to smartfon swojej mamy wraz z ulubioną grą. A jak w grze skończą się życia, to można porobić zdjęcia. Samemu!

W ten oto sposób mijał nam czas, aż do dzisiaj. Na obchodzie zca pani ordynator stwierdziła, że stan zdrowia Maksymiliana jest na tyle dobry, że nie wymaga hospitalizacji i można kontynuować leczenie w domu. To była druga najlepsza wiadomość ostatnich dni. Pierwszą była informacja, że układ moczowy Maksa jest zdrowy. Mocz, który złapałam w domu wyglądał tak źle, bo Młody szybko się odwodnił***. Okazało się, że Maksymilian cierpi na ostre bakteryjne zapalenie gardła. Z informacjami co dalej robić i receptą na leki, zostaliśmy dziś wypisani do domu, gdzie już pod okiem naszego pediatry będziemy kontynuować leczenie. Oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu i choć ciocie-pielęgniarki były bardzo miłe, nie chcemy wracać już do szpitala. W końcu nie ma to jak w domu.



Pisała Welonka




* dobrze mieć takie w domu, nie wiadomo kiedy mogą się przydać
** dziękuję osobie która go zapomniala zabrać ze sobą do domu! ;)
*** 40 stopni gorączki, wymioty i niechęć do picia czegokolwiek

P.S.
W szpitalu i mnie dopadła infekcja. W poniedziałek. Od razu zarzuciłam leki, by się nie rozchorować bardziej, bo w innym wypadku musiałabym wrócić do domu i Maks zostałby w szpitalu sam, co byłoby dla niego traumatyczne. Tak więc leczymy się oboje.

3 komentarze:

  1. Biedne dziecko, ale za to - dzielna mama. Podziwiam i gratuluje, ze szybko sie ten Wasz pobyt w szpitalu zakonczyl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, choć to był tylko przedsmak, ale o tym w innym poście, jak znajdę czas.

      Usuń
  2. U mojej roczniaczki to samo. Dostała temperaturki 39,5. W nicnej pomocy lekarskiej powiedział lekarz że dzieci z różnych przyczyn gorączkują i nas wyśmiał, że przyjechaliśmy tak od razu. Zlecił tylko paracetamol z ibupromem. 3 dnia gorączka spadła ale nie pojawiła się wysypka. Na własną rękę zrobiłam bad. moczu i okazało sie że to ropomocz. Antybiotyk na 10 dni.

    OdpowiedzUsuń

Nie obrażaj i nie używaj wulgaryzmów. Dziękuję :)