I.
Dochodziła szósta,
gdy obudziło ją skomlenie psa. Suka, mieszaniec labradora z owczarkiem
niemieckim, o uszach szpiczastych i wielkich jak u nietoperza, wskoczyła na
łóżko i zaczęła lizać ją po twarzy. Niechętnie, ale otworzyła oczy. Mamrocząc coś
niewyraźnie, rozejrzała się po sypialni zaspanym wzrokiem. Przez zaciągnięte
rolety przebijały się promienie słońca, oświetlając niewielką sypialnię.
Urządzona była skromnie, w stonowanych odcieniach beżu i oliwki. Nie posiadała
prawie żadnych mebli oprócz, zdawałoby się, za dużego łóżka, umieszczonego w
centralnej części pokoju oraz małego okrągłego stolika i fotela z wikliny.
Wstała, narzucając na siebie frotowy szlafrok w zielone motyle. Wsuwając w
białe kapcie stopy zawołała psa i powoli obie wyszły z pokoju.
- Vida, jedzenie! –
to imię było idealne dla tej przybłędy.
Z hiszpańskiego oznacza „żywa” a
niewiele brakowało, by było inaczej. Znalazła ją dokładnie rok temu. Wracając z
pracy, postanowiła iść przez mały park. Idąc tamtędy można zaoszczędzić do
trzydziestu minut czasu, co w jej przypadku było na wagę złota. Śpieszyła się,
gdyż jej narzeczony miał jej coś ważnego do powiedzenia. Szła szybkim krokiem i jak zwykle ze słuchawkami w uszach. Mimo to usłyszała dziwne
charczenie dobiegające zza krzaków dzikiej róży. Z ciekawości zajrzała i jej
oczom ukazał się najbardziej drastyczny obraz jaki kiedykolwiek widziała. W
kałuży krwi leżała młoda suka, najprawdopodobniej potrącona przez samochód.
Każdy oddech sprawiał jej trudność, stąd to charczenie, a z nogi wystawała
biała kość.
- O Boże – wyszeptała
i nie zastanawiając się nawet przez chwilę, zdjęła czarną skórzaną kurtkę i zawinęła w nią szczeniaka. Najszybciej jak
potrafiła pobiegła do najbliższej przychodni weterynaryjnej. Ze łzami w oczach
błagała weterynarza, by ratował małą. Miała niewielkie szanse przeżycia, gdyż
straciła dużo krwi.
- Dziewczyno, ten
pies nie przeżyje nawet nocy! Nie szkoda Ci pieniędzy na bezpańskiego kundla? –
powiedział weterynarz, starając się nakłonić ją do uśpienia zwierzęcia. Nie
kierował się dobrem stworzenia, a raczej chęcią skończenia pracy, gdyż za
dziesięć minut miał zamykać przychodnię.
- Nie twój interes –
wycedziła przez zęby, wpychając mu w ramiona nie dające już znaków życia
szczenię. Widząc, że nie wygra, weterynarz przystąpił do badania. Suczka miała
ledwo wyczuwalne tętno i nierówny oddech. Szybkie oględziny wykazały złamane
żebra oraz kość udową, która przebijając skórę spowodowała dużą utratę krwi.
Wymagała natychmiastowej operacji.
- Rób co trzeba,
tylko nie waż się jej usypiać – nerwowo zaznaczyła. Nie sądziła, ze potrafi być
tak stanowcza i że odważy się do kogoś znacznie od siebie starszego mówić na
per ty. Tłumaczyła się w myślach, że
sytuacja tego wymaga. Nie wiedziała, że spędziła w przychodni kilka godzin.
Uświadomił ją dopiero lekarz wychodzący z salki obok.
- Ustabilizowaliśmy ją, ale decydujące będą najbliższe 24 godziny. Teraz piesek potrzebuje spokoju, a panią zapraszam do biura, celem uregulowania należności i zapraszam jutro. Nie wiem czy pani wie, ale jest już po 23:00 .
Biedniejsza o 1600
złotych wracała już do domu. Na śmierć zapomniała, że była umówiona z
narzeczonym. Miało być to coś ważnego.
- Ślub – pomyślała i
zaczęła biec, zostawiając myśli o młodym psie daleko z tyłu – W końcu ustalimy
dokładną datę ślubu!
Byli parą od 4 lat.
Od roku narzeczeństwem. Nie ustalali nic wcześniej, gdyż oboje chcieli mieć
pewne, stałe posady. Ona została kierownikiem działu, a on awansował na dyrektora
w firmie w której pracował od kilku lat. Teraz w końcu mogą pomyśleć o
przyszłości. Zdyszana, ale rozpromieniona przekręciła klucz w zamku i weszła do
mieszkania. Zdjęła pośpiesznie buty a zakrwawioną kurtkę rzuciła na podłogę.
- Wyliże się –
powiedziała do siebie cicho, patrząc na zakrzepłą krew.
Weszła do salonu, ale
było ciemno. Wyglądało na to, że narzeczony już śpi.
- Będzie wściekły – pomyślała – Ale jak opowiem mu co się wydarzyło to
zrozumie, że nie mogłam postąpić inaczej.
Zachowując spokój i
ciszę, żeby nie zbudzić ukochanego, szybko wskoczyła pod prysznic. Bardzo
lubiła tę czynność. Lubiła gdy woda obmywała jej skórę. Czerpała z tego
przyjemność i odprężała się po całym dniu. Zakładając pidżamę, zastanawiała
się, co też luby chciał jej powiedzieć.
Do sypialni weszła
cicho. Niepostrzeżenie wślizgnęła się do łóżka. Coś jednak było nie tak.
Zaświeciła małą lampkę, która stała na małym kwadratowym stoliku i jej oczom
ukazało się puste łóżko. Narzeczonego nie było. Siedziała wpatrzona w jego
poduszkę i nie wiedziała co się stało. Szybko się otrząsnęła. Wstała, pobiegła
do salonu i zapaliła światło. To samo w kuchni i toalecie. Nigdzie go nie było.
Na blacie w kuchni dostrzegła kartkę. Niepewnie wzięła ją do ręki i zaczęła
czytać.
„Kingo, wybacz, że robię to w ten sposób, ale długo nie
wracałaś, a za pół godziny mam pociąg. Dostałem propozycję objęcia stanowiska
prezesa. Muszę jednak przenieść się do Radomia. Spakowałem wszystkie swoje
rzeczy i zamierzam rozpocząć tam nowe życie. Niestety nie mogę przewidzieć w nim
miejsca dla Ciebie, gdyż trzy miesiące temu poznałem inną kobietę i
zakochaliśmy się w sobie. Nie chcę Cię dłużej okłamywać, dlatego wiedz, że
odchodzę. Nie szukaj mnie i nie kontaktuj się ze mną. Uwierz, tak będzie
lepiej. Wypaliliśmy się. Sama szybko to zauważysz. Życzę Ci szczęścia. Dawid”
Jej świat legł w
gruzach. Mężczyzna, którego kochała od czterech lat i z którym chciała się
zestarzeć, zostawił ją dla innej. Podarła papier na drobne kawałeczki i
pobiegła do sypialni, gdzie głośno zaczęła płakać.
* * * *
Pisała Welonka
to jest b. dobre!
OdpowiedzUsuńco dalej???
ciąg dalszy wkrótce :)
Usuń