U W A G A !!!
P O S T Z A W I E R A T R E Ś C I, K T Ó R E M O G Ą Z N I E S M A C Z Y Ć,
LUB N A W E T O B R Z Y D Z I Ć .
J E Ś L I J E S T E Ś W R A Ż L I W Y/A, N I E P R Z E G L Ą D A J.
Wspominałam ostatnio, że byliśmy w szpitalu? No tak, wspominałam. A mówiłam, że dwukrotnie, w odstępie 4 dni? Nie? No to pokrótce opiszę jak to było.
Z Maksem szpital opuściliśmy w środę, 26-go marca br. Wykupiłam lekarstwa, które mu przepisała pani doktor i po podaniu pierwszej dawki położyłam go spać. W czwartek było ok. Apetyt dopisywał, humor także. Jedynie na wieczór, w trakcie kąpieli wyszła mu na pupie wysypka*, podobna wyglądem do poparzenia pokrzywą. Piątek też nie zapowiadał niczego szczególnego. Jedynie Maks zaczął skarżyć się na ból brzuszka. Uznałam, ze to od antybiotyku lub osłony do niego, bo po przeczytaniu obydwu ulotek tak mi spasowało. Z resztą humor Maksa był ok, robił swoje nieziemskie "groźne" miny i oprócz bólu brzuszka nic mu nie dokuczało.
Nastał wieczór. Po standardowej wieczornej toalecie i kolacji zaczął się koszmar. Maksymilian zwymiotował chyba wszystko co zjadł tego dnia. Dostał także biegunki. Parę razy zdarzyło mu się zrobić "luźną kupę", ale takie coś widziałam pierwszy raz. W dodatku zupełnie pozbawione zapachu. No prawie, bo woń była ledwo wyczuwalna i bynajmniej nie przypominała woni "standardowej kupy". Była nawet lekko słodkawa (woń, nie kupa), a konsystencja i kolor kupy przypominała mi lane kluski na rosole
Jeśli Twoje dziecko nie chce jeść, ani pić i robi przynajmniej trzy kupy j.w., do tego wymiotuje, udaj się niezwłocznie do lekarza!
Jako, że był to późny wieczór, a o wszystko obwiniałam antybiotyk, położyłam się z młodym spać. Chociaż w sumie nie nazwałabym tego spaniem, raczej nasłuchiwaniem kolejnego bełta i "mamo, chce mi się kupę", co powtórzyło się razy kilka. W sobotę pojechaliśmy znowu do "pogotowia wieczorowego i świątecznego". Po obejrzeniu Maksymiliana, pani doktor stwierdziła, że powinniśmy się udać do szpitala. Ręce mi opadły, a skarpetki się sfilcowały. Powiedziałam, że dopiero opuściliśmy szpital i czy jest możliwość leczenia go w domu. A no, była. Smecta i elektrolity. Przepisała receptę i napomniała, że jeśli wymioty i biegunka nie ustąpią do jutra, to koniecznie mam wrócić po skierowanie do szpitala. Jak można się domyślić, ani jedno, ani drugie nie ustąpiło. Po kolejnej nocy, spędzonej na naprzemiennym opróżnianiu miski i nocnika oraz po próbach napojenia Maksa czymkolwiek**, w niedzielę wróciliśmy po skierowanie do szpitala. Po odczekaniu 2h (!) i standardowej biurokracji, z przelewającym się przez ręce Maksymilianem, zostaliśmy przyjęci na oddział. Zdziwienie sióstr - bezcenne, ale za to zostaliśmy mile przywitani przez pana ochroniarza, który zapamiętał mnie dzięki moim włosom***. Pominę kwestię zakładania wenflonu, bo o tym możecie przeczytać w poprzednim poście. Powiem tylko tyle, że było jak ostatnio.
Jako, że to biegunka i wymioty, wylądowaliśmy w izolatce, na końcu korytarza, gdzie nawet wcześniej nie wolno było nam chodzić. Dostaliśmy łóżko. Normalne szpitalne łóżko, z podnoszonym zagłówkiem, a nie małe łóżeczko dziecięce. Ominęło mnie dzięki temu spanie na fotelu/podłodze/materacu, bo spałam z Maksem. Było całkiem wygodnie ;) Kolejnym plusem była łazienka. Jedna na dwie sale, a nie na pół oddziału. To prawie luksus ;)
W Maksa od strzału władowali dwie kroplówki. Oczywiście nie na raz, ale jedna po drugiej. Pierwszą jakoś przeczekałam, rozmawiając z mamami, które towarzyszyły swoim dzieciom, ale przy drugiej spałam jak suseł, tak więc nawet nie pamiętam kiedy ciocia-siostra ją odpinała. W nocy Maks kilka razy obudził się na kupę, która została pobrana do badania. Dnia następnego stan Maksa uległ poprawie. Dostał trochę energii po tych kroplówach, więc mógł nieco poszaleć z nowym kolegą.
Skakanie po łóżeczku i tego typu harce są męczące, szczególnie przy takim osłabieniu jakim są wymioty i biegunka. Na szczęście miejsce zabawy jest również miejscem odpoczynku, więc wystarczy się położyć i odetchnąć
W międzyczasie przyszły wyniki badania kału. Werdykt - ROTAWIRUS. No i masz. Zaczęłam się zastanawiać gdzie mógł to złapać, bo biorąc pod uwagę, że większość czasu spędzał w domu, ze względu na infekcje, jedyną możliwością zarażenia się jest szpital. I przy tym zostaję. Jakby nie było, kilka dni wcześniej już w nim byliśmy, a innych chorych od rota dzieli tylko korytarz oraz "przedpokój" izolatki. Pielęgniarki również te same. Nawet przy zachowaniu prawidłowej higieny po kontakcie z pacjentem, rota przenosi się droga kropelkową i jak inne wirusy może "osiąść" na odzieży. No, przynajmniej coś w ten deseń. Ale, żeby nie było, nie mam do nikogo pretensji, tak miało być i już. Dzięki temu Maks nabierze nieco odporności do tej choroby, bo (UWAGA!) nawet szczepionka nie chroni przed rotawirusem. Może złagodzić przebieg choroby, choć nie jest to regułą. leżeliśmy z chłopczykiem, który był szczepiony, a mimo to przechodził nieco gorzej od Maksa, który owemu szczepieniu nie został poddany. Wracając do tematu. Biorąc pod uwagę, że byliśmy lokatorami izolatki, spacery po korytarzu tym razem odpadały. Jedyną rozrywką była szpitalna telewizja, na monety. Tak więc załadowany na 12h leciał non-stop na TVP abc, ponieważ był to jedyny kanał z programami dla dzieci. Idealne zajęcie do kroplówki i przegryzania biszkoptów
Mina obowiązkowo, bo zdjęcie ;)
Co do biszkoptów, to starałam się, by Maks jadł ich jak najwięcej, gdyż jego dieta polegała głównie na suchym chlebie i zupie marchewkowej z ryżem, której on wręcz nie znosi i scena przy niej była, ale to może pominę ;)
Ogólnie rzecz biorąc, stan Maksymiliana ulegał szybkiej poprawie. Wymioty ustąpiły już w niedzielę, biegunka trochę później. Wróciliśmy, a właściwie on wrócił do systemu 1 - 2 kupy na dobę. Konsystencja nadal pozostawiała wiele do życzenia, ale nie było to już rzadkie jak zupa. Raczej taka papka. Po prostu było lepiej. W czwartej dobie od przyjęcia zostaliśmy wypisani do domu. Na odchodne Maksiu chciał coś narysować. Było mi to nawet na rękę, bo on zajął się rysunkiem, a ja mogłam spakować na spokojnie to co ze sobą przywieźliśmy ;) Dzieło swoje postanowił wręczyć ciociom-siostrom, które to sobie jego rysunek przyczepiły do tablicy korkowej. Dumna byłam :)
Rysunek (lewy górny róg tablicy, by nie było wątpliwości) przedstawia słoneczko i Maksa :)
Po przyjeździe do domu pobiegł od razu do swoich zabawek. Był tak zmęczony, że zasnął w trakcie zabawy, a ja jak ta wyrodna matka, zamiast przenieść dziecko do łóżeczka, to cyknęłam mu fotkę ;)
Spał prawie do wieczora. Nie był zbytnio zadowolony z diety, którą otrzymał. Wszystko lekkostrawne, co by nie obciążać zmęczonego układu trawiennego, więc na kolację dostał kaszę mannę gotowaną na wodzie i ze startym surowym jabłkiem. Zjadł połowę i znowu szybko zasnął. Na szczęście jedynymi zaleceniami lekarzy tym razem była tylko dieta. Przy rota nie bierze się żadnych leków. Uzupełnia się płyny, gdyż może bardzo szybko dojść do odwodnienia. Antybiotyki, jak to przy wirusie, są nieskuteczne. Z wirusami organizm radzi sobie sam. Tak po prostu. Można go wspomóc przeciwgorączkowym, ale to tylko właśnie na wypadek gorączki. Ja, po przyjeździe do domu, zaczęłam podawać tylko Dicoflor 30 w saszetkach, na uzupełnienie flory bakteryjnej i to w zupełności wystarczyło. Stopniowo też zaczęłam powracać do normalnej diety, ale to na prawdę stopniowo. O ukochanych przez Maksa frytkach, na razie nie ma mowy ;)
No i kupa już jest normalna. Wprawdzie przez prawie 3 dni nie chciała się pokazać, ale podobno lekkie zaparcia są częste i całkiem normalne po przebytych infekcjach rotawirusowych. No chyba, ze utrzymują się dłużej niż 3 dni, wtedy trzeba zgłosić się do lekarza. Wyobraźcie więc sobie, jak ucieszyłam się widząc coś takiego
Najzwyklejszy w świecie "bat" a ucieszył jak mało co. Dlatego, że to oznaka, że po rota nie ma śladu i Maks jest całkiem zdrowy. Wkrótce znowu będzie mógł wrócić do przedszkola. Oby tym razem na dłużej niż tydzień!
Pisała Welonka
* pojawiła się już w szpitalu, ale znikała za każdym razem. lek p-alergiczny pomógł
** znowu z pomocą przyszła odgazowana coca-cola
*** na mej głowie z powrotem są dredy ;)
P.S.
Ja w dalszym ciągu leczę swoje szpitalne przeziębienie, z którego został już tylko katar. Ale za to doszło zapalenie spojówek. Ech, ja to mam szczęście ;]
Trzeba byc szalenie prymitywna durna baba zeby opisywac kupska wlasnego dzieciaka i do tego udokumentowac to zdjeciem.Jestes kobieto obrzydliwa razem ze swoim srajacym bachorem.Mozna zwymiotowac jak sie widzi takie blogi.Zamiast mozgu masz zawartosc tego nocnika.Fuj
OdpowiedzUsuńOhoho, uważaj, bo wezmę ten komentarz sobie do serca i się w sobie zamknę. No, ale tak na serio, to jak kogoś obrażasz, to rób to jawnie, bo tchórzy w internecie nie brakuje. Jak to się mówi: "Kozak w necie, frajer w świecie". Poza tym, napisałam, że post może obrzydzać, więc pretensje, głupiutka istotko, miej do siebie, że mimo ostrzeżenia, przeczytałaś. I rzygaj na zdrowie. Pozdrawiam ;)
Usuń