sobota, 15 grudnia 2012

O miłych rzeczach

Dni mijają mi prawie że na lenistwie :) Nie mam już całego domu na głowie, gdyż wszystkie obowiązki rozdzielane są na każdego z domowników, nie muszę robić wszystkiego praktycznie SAMA. Mam więcej czasu dla dziecka i dla siebie. Z każdym dniem uświadamiam sobie, że powrót w rodzinne strony, to dobra decyzja. I jedyne o czym teraz myślę, to dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej? Sama dokładnie nie jestem tego pewna, ale przecież to teraz nieważne. Widzę jak moje dziecko jest przeszczęśliwe, jak harcuje z ulubionym wujkiem, jak "zakochał się" w mojej kuzynce a swojej cioci, jak świetnie się rozwija, zaczyna więcej mówić... Nie, to nie była dobra decyzja. To była najlepsza z możliwych!
Ale może dość zachwalania, choć mogłabym pisać sporo o tym, że mogę słuchać ulubionej muzyki bez komentarzy typu wyłącz to gówno ujaranych ćpunów*, mogę zrobić sobie paznokcie, nie słuchając obraźliwych słów, że jestem blacharą i plastikiem, bo robię sobie żele** i że śmierdzi. Ech, szkoda gadać. Po prostu cieszę się tym, że mogę się wyciszyć, wypocząć, odetchnąć i... przytyć. Tak, już mam +2 do wagi i choć wcale nie jem więcej, to mam mniej stresu, co odbija się pozytywnie na mojej przemianie materii, bo nie zapieprza jak głupia.
Niestety jeszcze długa droga przede mną, zanim wszystkie sprawy pozałatwiam, ale jestem tak dobrej myśli, jak już dawno nie byłam. Mam przecież swoją rodzinę, NAJLEPSZĄ NA ŚWIECIE RODZINĘ.
A wczoraj jej seniorka obchodziła swoje 84-te urodziny. I choć nie mam zdjęć, bo są rzeczy, które chcę utrwalić jedynie w pamięci, to powiem tylko tyle, że chciałabym, aby Maksymilian traktował mnie w przyszłości tak, jak traktowana jest moja babcia przez swoje dzieci, nie tylko w urodziny.


PisałaWelonka

* uwielbim muzykę pełną miłości i słońca - reggae, ragga i dancehall
** moje paznokcie pozostawiają wiele do życzenia, nawet odżywki nie pomagały, więc robię sobie żele na szablonach, bo wolę sztuczne, niż brzydkie 

piątek, 7 grudnia 2012


Znowu długo mnie nie było. To u mnie chyba już standard :) Ale co się dziwić, tyle się dzieje, że nie mam czasu na pisanie.
Ostatnio wiele się zmieniło. Zmieniłam miejsce zamieszkania. Przeprowadziłam się z Maksymilianem do Dąbrowy Górniczej. Dużo się dzieje, dużo dobrego. Maksymilian skończył w październiku dwa lata, rośnie jak szalony i jest najcudowniejszym dzieckiem na świecie. Ja mam trochę więcej czasu dla siebie, na relaks, na lenistwo i myślenie o pierdołach. Jest lepiej, dużo lepiej. Jestem szczęśliwsza :)
Były też mniej przyjemne chwile, ale o tym pisać nie będę, bo i po co? Teraz wiem, że jestem na właściwej drodze i będę nią szła. Do przodu i z podniesioną głową.

Pisała Welonka

poniedziałek, 24 września 2012

Kisiel smaczny i zdrowy, bo domowy :)

Macie jakieś sprawdzone przepisy na szybkie przekąski? Ja lubię korzystać z czegoś takiego, gdy najdzie ochota na coś słodkiego. Najczęściej robię domowy kisiel malinowy* bo jest szybki i smaczny. Maksymilian go uwielbia, co jest dziwne, bo surowej maliny się nie tknie, ale dobre chociaż i to. Większość z Was pewnie wie jak przyrządzić kisiel w domu, ale dla tych co nie wiedzą, podaję przepis na jedną porcję:

Składniki:
szklanka malin (lub innych owoców)
1,5 szklanki wody
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
cukier (ja daję 1 czubatą łyżeczkę, ale jak ktoś lubi słodsze może dać więcej. tylko pamiętajcie że owoce same w sobie też są słodkie!)

Sposób przyrządzenia:
Owoce zalać 1 szklanką wody i zagotować z dodatkiem cukru. W pozostałej 0,5 szklanki rozmieszać mąkę ziemniaczaną i powoli wlewać do gotujących się owoców. Ciągle mieszając, gotować jeszcze przez jakieś 2-3 minutki, do całkowitego rozpuszczenia skrobi. Przelać do pucharka, przestudzić i gotowe** :)

Prościutkie, prawda? Mam jeszcze przepis na budyń, ale nigdy go nie wykonywałam, gdyż u mnie mleko schodzi w ilościach wręcz hurtowych. Maksymilian spożywa go jeszcze w dużych ilościach. Podzielcie się swoimi przepisami, bo czasem nie mam co robić w domu jak jest brzydka pogoda, a Maksymilian ucina sobie drzemkę. Od razu mówię, ze jeśli chodzi o wypieki, to po za okrągłą i do babeczek, to nie mam żadnej formy. Więc wypieki odpadają :P Ale jakieś takie do pichcenia, to ja bardzo chętnie, bo to lubię :P



Pisała Welonka



* malinowy, bo te owoce rosną u mnie w ogrodzie
** ja dodatkowo przecedzam przez sito, by pozbyć się pesteczek i uzyskać gładszą konsystencję

piątek, 21 września 2012

Jakie mamy takie dzieci?

Często chodzicie na place zabaw? Ja może nie za często, bo Maksymilian szybko się tam nudzi, ciekawsze są parkingi samochodowe :) No ale dzisiaj byliśmy i wydarzyła się pewna niezbyt miła sytuacja.
Wiadomo, jak to na placu zabaw, mnóstwo dzieci w różnym wieku, mamusiek i/lub tatuśków. W pamięci zapadły mi dwie mamusie, widać, że koleżanki, mające dzieci chyba w podobnym wieku, około 4-5 lat. Jedna córeczkę, druga syna. Zadawałyście sobie pytanie kiedyś, na co można pozwolić dziecku? Ja zadaję je sobie codziennie, gdyż są rzeczy mniej lub bardziej bezpieczne. I o ile pozwalam Maksowi na bardzo wiele, łącznie ze zbieraniem różnych rzeczy, tak uczę, że niektóre są niebezpieczne i lepiej omijać je z daleka. Ale może do rzeczy. Jako, że Maksymilian ma krótkie rączki i nóżki, jego sprawność ruchowa jest nieco mniejsza niż innych dzieci w jego wieku (nadrabia wszystko sprytem), więc muszę mieć go bardziej na oku przy zabawach z dziećmi. Bacznie obserwuję co robi i nieco wyprzedzam myślami jego zamiary. Wiem, co może go zainteresować, a co go znudzi. Najbardziej z dziecięcych atrakcji przypadły mu do gustu zjeżdżalnie. I przy temacie zjeżdżalni zatrzymam się dłużej, bo przy niej wydarzyła się pewna sytuacja... Maksymilian lubi zjeżdżać. Ma problemy ze zjechaniem na siedząco, bo nie potrafi jeszcze się utrzymać pionowo, więc zjeżdża na leżąco. Najbardziej rajcuje go na brzuchu. Wchodzenie od strony zjeżdżania też jest spoko ;) Nie wiem czy to pech, czy co, ale zawsze gdy udajemy się na zjeżdżalnię, bo akurat jest pusta, w momencie zbiegają się dzieciaki i chcą zjeżdżać. Większość z nich potrafi poczekać na swoją kolej, widząc inne zjeżdżające dziecko, ale nie wspomniana wcześniej dwójka. Terroryzmem mogłabym to nazwać, chociaż nie było mowy o zabranianiu zabawy innym dzieciom i przywłaszczaniu sobie rzeczy publicznych oraz ogólnodostępnych*. Tutaj dochodziło do przepychanek i prawie rękoczynów ze strony dzieci, a co chyba najgorsze, nie było żadnej reakcji ze strony matek! O ile inne mamusie próbowały ochronić swoje pociechy przed rozbójnikami zabierając je, ja zwracałam tym dzieciom uwagę. O Boziu, to był błąd! Od czego się zaczęło? Maksymilian wdrapał się na szczyt zjeżdżalni, za nim była dziewczynka na oko 3 latka i grzecznie czekała aż zjedzie, nawet starała się pomóc, ale Maks się sprzeciwiał :) Wtem wparował chłopczyk, ten od mamusi co z koleżanką i jej córką przyszła. O mało nie zepchnął dziewczynki i Maksa, bo tak się przepychał że gdyby nie mój matczyny refleks, to maluchy by spadły. Zjechał. Jak się zatrzymał nachyliłam się lekko i powiedziałam, że tak nie wolno robić, że musi chwileczkę poczekać, bo inne dzieci też chciały zjechać. Ledwo skończyłam zdanie a tu łubudu! Nie wiem jak powstał ten odgłos, ale to była ta dziewczynka, jego koleżanka. Z przerażeniem tylko patrzyłam gdzie jest mój syn i dziewczynka, która była za nim. Na szczęście stali na górze i rozmawiali jakoś tam po dziecięcemu. Gdy szok minął, zwróciłam uwagę i dziewczynce (podczas gdy inne mamy nic). Sytuacja się powtórzyła ze dwa razy, ja jeszcze te dwa razy zwracałam im uwagę. Wtedy inne matki w szok. Nie wiem czemu, może dlatego, że zwracam uwagę innym dzieciom? Miałam wrażenie, że odebrały to jako mój akt odwagi, lub chwilowej niepoczytalności, bo inaczej ich min nazwać nie umiem. Ale nie przejęłam się tym zbytnio. Z powodu rozbojów tej dwójki postanowiłam opuścić dany plac zabaw i udać się na inny, bo nie mam zamiaru pilnować całej dzieciarni, podczas gdy inne mamy pozostają biernymi obserwatorkami a te dwie nawet nie zauważają agresji swych pociech. Wzięłam Maksymiliana na ręce odwracam się i... Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłam dziewczynkę grzebiącą w mojej wózkowej torbie i wyciągającej po kolei to co chce. Podeszłam szybko i złapałam  dziewczynkę za rękę, zabrałam co wyjęła, kucnęłam przed nią, by być na jej poziomie i powiedziałam głośno i stanowczo, że tak nie wolno robić, to nie są jej rzeczy, że najpierw trzeba zapytać, a nie grzebać w cudzych rzeczach. Doskoczyła do mnie jej mamusia. Ale gdzie tam zwracać uwagę córce, że źle robi! Do mnie z twarzą, że co ja robię jej dziecku, że nie mam prawa jej dotykać, że jak się okaże że będzie mieć jakieś siniaki to pójdzie z tym na policję. Ja jeszcze większy szok, ale zachowałam trzeźwość umysłu i mówię do niej spokojnie, żeby nie krzyczała, bo nie zrobiłam nic złego, tylko zwróciłam uwagę jej córce, bo grzebała w moich rzeczach. Nie wiem co tę kobietę rozjuszyło jeszcze bardziej w mojej wypowiedzi, ale w pewnym momencie po prostu wybuchłam śmiechem, bo stwierdziła, że już wcześniej uwzięłam się na jej Dajankę i Emanuelka koleżanki (padłam po usłyszeniu imion), że krzyczałam na nich bez powodu, a oni się ładnie bawili, że teraz też Dajanka chciała się tylko pobawić, a ja ją biję i wyrywam rzeczy z rąk, że to się może odbić na jej psychice itp. No padłam po prostu. Na nic się zdało mówienie, że grzebanie w cudzych rzeczach to nie zabawa, że trzeba wyznaczać dziecku pewne granice dla jego własnego bezpieczeństwa. Jak grochem o ścianę. No fakt, na taborecie się siedzi, a nie z nim dyskutuje. Powiedziałam, że jest żałosna i nie mam zamiaru z nią dyskutować, bo głupi mądrego nie przegada więc jej ustepuję, a kiedyś zrobi tym krzywdę dziecku i odeszłam. Wielce usatysfakcjonowana była, bo widocznie nie zrozumiała tego co powiedziałam. Usłyszałam jeszcze tylko, że po moich włosach idzie poznać jaka to ja jestem niestabilna, bo żadna szanująca się matka nie zrobi sobie takiego czegoś na głowie, że daję tym zły przykład dziecku. A ich dzieci stały i się patrzyły jaki to mamusie dają "dobry" przykład. Po opuszczeniu placu zabaw zauważyłam, ze szybko w moje ślady poszły inne mamy. Na poligonie została tylko fatalna czwórka.
Ja i Maksymilian znaleźliśmy plac zabaw na którym byliśmy zupełnie sami. Ileż było szaleństwa wtedy! Bieganie, wrzaski i śmiechy, rzucanie kamieniami i patykami, zbieranie liści, huśtanie, wchodzenie na ławki i oczywiście.. ZJEŻDŻALNIA.

A tak z innej beczki, to uwielbiam pozycje w jakich zasypia Maksymilian. Zastanawiam się tylko czy jest mu tak wygodnie? Oto jedna z nich :)
 

Pisała Welonka


* przypomniała mi się sytuacja opisana przez Olę (http://nataszacorkaadmina.blogspot.com/2012/09/zabawki-tylko-wasciela.html)

wtorek, 4 września 2012

Byle do przodu

Wrzesień. Jakoś nigdy nie przepadałam za tym miesiącem. nie, nie chodzi o fakt, że we wrześniu zaczyna się rok szkolny. Po prostu nie lubię tego miesiąca, tak jak cyfr nieparzystych - ot takie małe wariactwo. Na szczęście pogoda jest dość ładna, wiec humor dopisuje i oby było tak jak najdłużej. Ogólnie myślę, że powoli zaczyna się wszystko układać, przynajmniej w to wierzę. Pracy nadal brak, ale jest szansa że wkrótce jakąś dostanę. Nie będę wdawać się w szczegóły w tym temacie, ale żywię cichą nadzieję, że będę mieć wyższy dochód niż dotychczas. Dorabiam też robiąc paznokcie*, np takie

Nie zarobię na tym zbyt dużo, bo nie codziennie mam klientki, ale zawsze wpadnie trochę grosza jak już się ktoś trafi. Lubię to i zastanawiam się czy po skończeniu grafiki nie udam się na jakiś kurs związany z paznokciami, albo z urzędu pracy o jakieś dofinansowanie się zapytam? Nie wiem, wiele możliwości przede mną.
Na razie skupiam się na prawku. Nawet się nie obejrzałam, a ja już mam wyjeżdżone 21 godzin. Jeszcze 9 i egzamin. Wierze, że zdam. Jak nie za pierwszym razem, to za drugim, jak nie za drugim, to za trzecim itd. Byle się nie poddawać, byle do przodu.

Pisała Welonka


* jak ktoś jest z mojej okolicy chętny na żele, to zapraszam, wykonuję zarówno na tipsie jak i na formie ;)

środa, 22 sierpnia 2012

Miłe rzeczy wsród stresu

Maksymilian spokojnie śpi, ja mam chwilę czasu dla siebie.Zaplanowaliśmy spacer i karmienie kaczek, więc czekam aż się obudzi.

Wzrasta napięcie w domu. Coraz częstsze zgrzyty, awantury. Mały patrzy i się stresuje, odreagowując pojękiwaniem w nocy.
To, że będę musiała się w końcu stąd wyprowadzić, jest tak pewne, jak to, że jutro mamy czwartek. Odczuwam presję, coraz większa presję ze strony Łukasza. Nie będę wdawać się w szczegóły, ale mamy siebie dość. Konkretnie dość. Czekam tylko do skończenia prawka i tyle mnie widzieli w Skoczowie. Cel? DĄBROWA GÓRNICZA. Kocham i tęsknię za tym miastem. Tam mam znajomych, rodzinę, osoby na których można polegać. Tam chcę wrócić. I wrócę, prędzej czy później. Zapewne okrężną drogą, przez Bielsko-Białą, ale będzie warto.

A tak z milszych rzeczy, to Maksymilian przestał bać się nocnika. Nadal korzystamy z pampersów, ale siku już jest prawie opanowane ;) Nawet kupa była, więc to sukces, hehe :)
I mogłabym też napisać słownik jego języka, bo po swojemu nazywa przedmioty, np:

piłka - gaga
lampa - bapa
Maksymilian - Mama*
koło - oo
zegar (cyk-cyk, bim-bam) - yś-yś
kaczka - kaka

Te kilka przykładów wystarczy :) Z reguły rozpoznaję po minie, po gestach, zachowaniu czego chce. Dlatego tez mało mówi. Znajoma, która pracuje z dziećmi, najczęściej autystycznymi, powiedziała, że dziecko, którego potrzeby są zaspakajane od razu, później zaczynają mówić, bo jak rodzić potrafi odczytać mowę niewerbalną, maluch nie potrzebuje  uczyć się nazewnictwa. Tymi słowami mnie uspokoiła i to bardzo, bo myślałam, że coś robię nie tak.
Powiedziała, że to że nie mówi, to nie jest problem. problem byłby wtedy, gdyby nie rozumiał tego co się DO NIEGO mówi. A rozumie doskonale. Więc wszystko w swoim czasie :)

 Pisała Welonka


* łatwo można pomylić, czy woła mnie, czy wypowiada swoje imię, przynajmniej z początku był problem, ale jak się dobrze wsłuchać to inaczej akcentuje. wypowiadając swoje imię, przeciąga drugie "a" i mówi je w wyższej tonacji. jak woła mnie, to "mama" brzmi krótko :)

niedziela, 5 sierpnia 2012

Zmiany

Taka (nie)mała zmiana w moim życiu nastąpiła. Od miesiąca jestem.... ROZWÓDKĄ. Wiem, zaskakująca informacja. Nikogo nie informowaliśmy, bo nie chcieliśmy, by ktokolwiek próbował wtrącać swoje 3 grosze typu "a może się ułoży", "przecież macie dziecko", "to tylko chwilowy kryzys", etc. To była nasza decyzja, krok, który zrobiliśmy wspólnie. Piszę o tym teraz, bo czekałam na uprawomocnienie się wyroku. Teraz chcę odpocząć. Dam sobie spokój ze stałymi związkami. Przynajmniej na rok. Randki? Jak najbardziej, ale nie mam zamiaru się z nikim wiązać na dłużej. Mam dość zazdrości, tłumaczeń, oskarżeń, podejrzeń, kłótni**, etc. Żadnych zobowiązań. Ot, takie małe postanowienie. Pora zrobić coś dla siebie.

Pisała Welonka 



* nieliczni wiedzieli
** z obydwu stron, żeby nie było, że kogoś oskarżam

czwartek, 26 lipca 2012

Weselnie

Znowu zaniedbałam bloga. Ledwo kilka wpisów, a ja już odstawiam. Pochłania mnie codzienność. Nie chcę pisać eseju na temat tego, co się wydarzyło, bo dziś na to czasu nie mam, ale w końcu będę musiała to z siebie "wyrzucić".

Tymczasem krótka fotorelacja ze ślubu mojej przyjaciółki*, do którego miałam przyjemność świadkować. Jako, że w trakcie ceremonii, a dokładniej przysięgi, wzięło mnie na wspominki, uroniłam kilka łez. Gdyby nie fakt, że powstrzymywałam się, to byłby ich potok. A wszystko uwiecznione na taśmie. Będzie się z czego śmiać :) Poniżej rzeczone fotki.

Torcik, mniam

poniedziałek, 7 maja 2012

Wielki smutek

Ostatnio same przykre rzeczy się mnie przytrafiają. Nie przyjęli mnie do pracy, okazało się, że 3 lata pracy w Orange to za mało, by zostać zatrudnionym w Play. No nic, szukania pracy ciąg dalszy. Koleżanka podesłała link z ogłoszeniem do T-Mobile. Wysłałam CV i czekam na odpowiedź.

Co więcej, dzisiaj odszedł mój mały-wielki przyjaciel, o nietypowym imieniu Durex. Był cudownym, wesołym i chętnym do zabawy szczurkiem. Po prawie 3 latach życia zostawił mnie zapłakaną jak mała dziewczynka, z mnóstwem miłych wspomnień. W zeszłym roku pożegnałam jego kolegę Feniksa, który niestety żył krótko, bo tylko rok i wykończyła go cukrzyca. W tym roku on - mój pupil, kochany bystrzak. Dożył sędziwego wieku i biorąc pod uwagę chorobę, jaką była od miesiąca niedowład tylnych łapek* jest mu teraz lepiej. Niczego mu nie brakowało i otoczony był miłością, na pewno to wiedział i czuł. Pożegnał się ze mną dziś rano, bo sprawdzałam czy ma wodę w poidle, a on lizał mnie po dłoni. Pogłaskałam go za uszkiem jak zwykle i odeszłam. Za dwie godziny chciałam mu dać chlebka, a on już nie żył. Ogromny smutek jest w mym sercu ale i ulga, że nie cierpi. Gdziekolwiek jest, jest szczęśliwy i pewnie bawi się z Feniksem.


Pierwsze dni z nami

Nasze wspólne drzemki



Z kolegą Feniksem - dzień drugi


"Daj kiełbaskę!"

Na krótko przed śmiercią


Pisała Welonka


* nie miałam kasy na weta

czwartek, 26 kwietnia 2012

O strachu przed nocnikiem i o pracy (znowu)

Wczoraj zakupiłam dla Maksymiliana nocnik. W Kauflandzie są fajne, nawet nieduże, w dodatku zapachowe :) Ten co Maksymilian już ma, jest za duży na jego dupkę, jak się okazało. Posadziłam syna na nocniku, tak na próbę, w ubranku i pampersie. Byłam dumna bo siedział, klaskał radośnie w rączki i patrzył, czy my również mu brawo bijemy. No myślałam, że kupa w nocnik to będzie błahostka, po tym co zobaczyłam. Więc sobie myślę, że od dzisiaj będziemy startować z nauką. Po porannej porcji kaszy, jak już widziałam jego minkę zwiastującą nadejście czarnego bałwanka, zdjęłam mu pampersa, posadziłam na nocnik i.... po moim wczorajszym zadowoleniu zostały tylko wspomnienia. Okazało się, że co innego jak sadzam go w ubraniu, a co innego jak z gołą dupką. Nie było mowy o siedzeniu na nocniku. Na nic zdały się moje miny, zabawianie i zabawki podtykane pod nos, dla zajęcia czym innym jak siedzenie na mini-tronie. Było tylko "mama mama mama" w panice, wyciąganie rączek i uciekanie z nocnika. Po trzech próbach dałam sobie spokój i w obawie o to, by w końcu kupa nie wylądowała na dywanie, założyłam pampersa z powrotem. Nie minęła minuta, a ja czuję znajomy smrodek. Chyba coś robię nie tak, ale nie wiem co. Nie chcę Go zniechęcić i broń Boże przestraszyć nocnikiem. Chciałabym, by robienie kupki do nocnika było dla niego, może nie zabawą, ale czymś miłym. Dlatego, jeśli wiecie jak przekonać dziecko do tego, że nocnik to nie morderca, tylko miejsce gdzie może sobie ulżyć, to byłabym wdzięczna za rady :)

Maksymilian na nocniczku
 


Wiecie co, nie spodziewałam się tak szybkiego telefonu z rozmowy kwalifikacyjnej. Zwykle, jak już coś, to oddzwaniali na następny dzień, lub (co częściej się zdarzało) za kilka dni. A tu proszę, godzina 19:00, dzwoni do mnie babeczka i mówi, że jest zainteresowana moją kandydaturą. Nooo, ale żeby nie było za łatwo, mam dwóch rywali (rywalki?). W poniedziałek mam przyjechać do salonu na 3-4 godziny "na próbę", bym mogła sprawdzić, czy mnie się tam podoba, czy dogadam się ze współpracownikami i oczywiście, by również oni mogli mnie zobaczyć jak się w pracy zachowuję* oraz wybrać między mną, a pozostałą dwójką**. Skakałam z radości. Dosłownie. Maksymilian mi wtórował, choć nie wiedział o co chodzi. I po raz kolejny mam dowód, że dziecko w niczym nie przeszkadza. Nawet w rozmowie kwalifikacyjnej. Wprawdzie miałam małe obawy co do tego, ale widzę, że w końcu trafiłam na ludzi, którzy rozumieją matkę***. Cieszę się ogromnie i wierzę w swoje umiejętności. Zobaczymy, czy im się spodobam. Poniedziałek będzie dniem rozstrzygającym. Trzymajcie kciuki!

Pisała Welonka



* czy aby na pewno to co mówiłam na rozmowie, jest zgodne z rzeczywistością
** oczywiście nie będziemy tam wszyscy na raz :)
*** w końcu, między innymi, z matką miałam rozmowę

środa, 25 kwietnia 2012

O rozmowie i o tym, że nawet z dzieckiem można

Jestem już po rozmowie kwalifikacyjnej. A właściwie to jesteśmy, bo byłam z Maksymilianem. Tak tak, z dzieckiem na rozmowie kwalifikacyjnej. Szalone, ale prawdziwe. Nie miałam z kim Go zostawić, więc zadzwoniłam do mojej potencjalnej pracodawczynie, jeszcze wczoraj i o dziwo uzyskałam zgodę na przyjazd z maluchem*. Byłam, JESTEM z Niego dumna, bo zachowywał się bardzo grzecznie. Nie płakał, nie marudził, chodził sobie po kawiarni (bo rozmowa odbywała się w Klubokawiarni Presso**), bawił się tamtejszymi zabawkami, dzięki temu spokojnie mogłam odbyć rozmowę. Jestem zadowolona. Myślę, że wypadłam dobrze. Nie było sytuacji, kiedy nie wiedziałam co powiedzieć, odpowiedziałam na każde pytanie, sama tez je zadawałam. Była to naprawdę miła, dość luźna (jak na ten typ) rozmowa. Teraz czekam na odpowiedź. Będzie albo negatywna albo pozytywna. Mam nadzieję, że to drugie, choć jak padło pytanie kiedy mogę podjąć zatrudnienie, musiałam powiedzieć, że teoretycznie od zaraz, ale w praktyce inaczej to wygląda, ze względu na Maksymiliana, bo nie ma wolnych miejsc w żłobkach, a byle kogo do opieki nie zatrudnię. Mam nadzieję, ze dziecko nie będzie dla nich przeszkodą w zatrudnieniu mnie. Staram się być dobrej myśli, ale też nie przeceniam się, w końcu zainteresowanie tą pracą jest ogromne, zawsze może znaleźć się ktoś o lepszych kwalifikacjach. Zobaczymy, trzymajcie kciuki!


Foto przedstawiające kawiarnię od środka
(nie jestem jego autorem) 



Pisała Welonka



* powiedziała że sama ma dwójkę dzieci, więc wie jak to jest z półtorarocznym maluchem
** niestety nie mają jeszcze swojej stronki, więc podaję link z facebook'a

wtorek, 24 kwietnia 2012

O prawku i o pracy

Dzisiaj dostałam zwrot podatku. Spora kwota, która umożliwi mi powrót na prawo jazdy. We wrześniu ubiegłego roku musiałam zrezygnować, bo nie miałam pieniędzy. Przez kłopoty finansowe musiałam zrezygnować z tego marzenia. gdybym wtedy wpłaciła całość, bo miałam na tyle, to może już bym prawko miała. Teraz,nie będę się bawić w raty. Znając moje "szczęście" to pewnie znowu by mi brakło. W poniedziałek idę się umówić, nie mogę się doczekać :)

Zdjęcie z zeszłorocznych jazd


A jutro? Jutro mam rozmowę kwalifikacyjną. W niedzielę wysłałam CV i wczoraj do mnie babeczka dzwoniła. Postanowiłam zaryzykować, ale przerażają mnie godziny pracy, bo to salon Play w markecie Kaufland, czyli pracuje się 12/24*. Co więcej okropny jest dojazd, a właściwie to powrót. Po 21:00 mam tylko 2 autobusy, więc będę musiała się streszczać**. Mam kwalifikacje, w końcu przez trzy lata pracowałam w Orange. Play będzie odmianą, bo w pomarańczowej sieci powoli się wypalałam. Więc trzymajcie kciuki, za to, by poszło po mojej myśli i by znalazł się ktoś, kto zaopiekuje się Maksymilianem.


Pisała Welonka







* wiem, bo w Dąbrowie Górniczej, w Orange tak pracowałam
** jeśli mnie przyjmą

piątek, 20 kwietnia 2012

O fajkach i o szukaniu/nieszukaniu pracy

Wróciłam do palenia. Jakoś nie potrafiłam rozstać się z nałogiem nikotynowym na dłużej niż 3 miesiące. Nie było łatwo, bo mój mąż nie uszanował tego, że ja nie paliłam i nie rzucił wtedy, choć mieliśmy razem to zrobić. Teraz jest na odwrót. On rzucił a ja palę. Mam w planach rzucić do końca maja, bo do końca kwietnia już nie zdążę ;) Poza tym, dopiero w maju mogę na nowo brać Tabex. Bez tego sobie nie poradzę, zespół abstynencyjny by mnie wykończył. Tabex, w moim przypadku, jest na tyle skuteczny, że z fajkami żegnam się po 3-5 dniach. teraz zamierzam zrobić to szybciej, tylko trzeba mi do lekarza, bo minusem tych tabletek jest to, że są na receptę. Może dlatego są skuteczne, bo inne odzwyczajacze są, jak dla mnie, o dupę rozbić, mówiąc kolokwialnie. Żeby ułatwić sobie sprawę, kończę też z moim największym wyzwalaczem głodu nikotynowego - KAWĄ. Wiem, ze dam radę, teraz już na dłużej niż 3 miesiące. Za dużo zalet, by nie spróbować ponownie. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o ten temat.

Zastanawiam się nad pracą. Rozważam wszystkie za i przeciw. Z jednej strony jest Maksymilian, który potrzebuje matki w domu, bo ma tylko półtora roku. Nawet w najlepszym żłobku, czy u najlepszej niani nie będzie miał tyle uwagi, co ja Mu poświęcam. bo kto, jak nie ja, okaże mu tak wielką miłość, cierpliwość, zrozumienie, wyrozumiałość, ogólnie uczucia? NIKT. Przecież miłość matki do dziecka jest chyba największą na świecie i na pewno nie do zastąpienia. Poza tym Maksymilian jest bardzo do mnie przywiązany. Nawet jak idę do toalety, to musi mi towarzyszyć, bo nawet krótka chwila samotności go tak przeraża, że jest ryk. Z drugiej strony są pieniądze. Tak, szczęścia nie dają, ale szczęściu pomagają. Nie ukrywam, że od oszustwa jakiemu padliśmy z Łukaszem, nasza sytuacja finansowa pozostawia wiele do życzenia. Mocno kulejemy, na wiele rzeczy nie możemy sobie pozwolić*. Nie chcę by moim życiem rządziły dylematy czy kupić dziecku nowe buciki czy kurteczkę. Jest kilka ciekawych ofert, gdzie, jako były pracownik Orange, miałabym szanse na zatrudnienie na umowę o pracę, ale to praca 12/24. Łukasz pracuje od 9 do 17, Kamila na zmiany raz od 6 do 14, raz od 14 do 22. Żłobki u nas są od 8 do 15... Porażka. Naprawdę porażka. powinny urzędować tak, jak większość rodziców ma godziny pracy czyli od 9 do 17. Więc jestem uziemiona krótko mówiąc. Można powiedzieć, że szukam i nie szukam pracy. Przeglądam ogłoszenia, jak znajdę coś co mi odpowiada, to zapisuję. Nie wysyłam CV z obawy, że mogliby odpowiedzieć. Głupie to, wiem, ale jestem rozdarta. Przeglądam ogłoszenia by wyzbyć się wyrzutów sumienia że jestem bezrobotna, ale nie wysyłam żadnego CV, bo boję się że mnie zatrudnią i będę mieć wyrzuty sumienia że zostawiam dziecko.
Jak pracowałam w Orange, to było fajnie, bo przeszłam sobie na pół etatu, Łukasz miał wtedy nocki, więc on był z małym jak ja od 9 do 13 pracowałam. W dodatku do pracy miałam rzut beretem. Dosłownie 2 minutki. Ale Łukasz dostał lepszą pracę, w ciągu dnia już. Musiałam iść na wychowawczy, potem umowa się skończyła, nie przedłużyli. No i tak zostałam bezrobotną.
Chciałabym mieć taką pracę, gdzie nie musiałabym opuszczać dziecka, coś co mogłabym wykonywać w domu, chociaż dopóki by nie poszedł do przedszkola. Może nie byle co, ale coś związane z grafiką. Przecież nie muszę nigdzie wychodzić by robić w Photoshpie. Ale takiej pracy nie ma, nad czym bardzo ubolewam, bo za jedną pensję plus zasiłek bezrobotnych nie da się żyć. Jak tak dalej pójdzie, to moje rozważania nad pracą będą jeszcze bardziej poważne i pewnie w końcu będę musiała iść. Inaczej cienko widzę przyszłość, a chcę ją jak najlepszą dla małego.


Pisała Welonka


* to główny powód dla którego chcę rzucić palenie

niedziela, 15 kwietnia 2012

Półtora roku

Tyle właśnie skończył dzisiaj mój syn Maksymilian. Boże kiedy to zleciało? A mam wrażenie jakby dopiero co się urodził! Czas szybko upływa i widzę to po Maksymilianie.
Potrafi już tyle rzeczy, ze nie sposób wymienić! Z ważniejszych umiejętności nabytych niedawno, jest umiejętność chodzenia. Uwielbiam patrzeć, jak słodko drepta na tych swoich krótkich nóżkach. Jego przygoda z chodzeniem wprawdzie dopiero się zaczyna, ale ani się obejrzę, a nastanie dzień, kiedy właśnie na tych swoich nóżkach, już dorosłych, pójdzie w swoją stronę. Że niby daleko jeszcze do tego? Szybko zleci, przecież półtora roku tak szybko minęło!

czwartek, 12 kwietnia 2012

Na dobry początek


Witajcie!
Myślę, że niektórzy z Was będą wiedzieć kim jestem. Uciekłam z innego bloga gdyż nowości jakie tam wprowadzają, są krótko mówiąc do bani. Mam nadzieję, że uda mnie się zagościć tu na dobre. Przygodę z blogspotem uważam za rozpoczętą :)

Pisała Welonka