poniedziałek, 6 października 2014

Zmarła na raka

Jak wiadomo ostatnio, bo wczoraj, zmarła na raka aktorka Anna Przybylska. Współczuję ogromnie rodzinie i przyjaciołom, bo strata kogoś bliskiego jest okropna, no ale ludzie, nie zesrajcie się tym! Wszędzie widzę tylko wirtualne znicze [*] i żale, o jaka to ona biedna bo umarła. Boże, umarła to umarła. Każdy kiedyś umrze, a to, że była aktorką wcale nie robi z jej śmierci czegoś wyjątkowego. CODZIENNIE ktoś umiera na raka i jakoś nikt o tym nie mówi. CODZIENNIE z tego świata odchodzi czyjaś matka, żona, córka, siostra, babcia i odpowiednio do płci ojciec, mąż, syn, brat, dziadek. Często są to dzieci. MAŁE  DZIECI. Po co roztrząsać czyjąś śmierć? By być trendy, bo udostępniłam udostępniony milion razy link ze zdjęciem i oświadczeniem manager? Bo jak udostępnię to dostanę lajki? No proszę was! Gdybyście chociaż byli jej wielkim fanami i widzieli każdy film, czy występ, to rozumiem, ale większość z Was kojarzy ją tylko z kilku filmów i reklam, tak jak ja. Więcej szczerości, a mniej obłudy, bo dziś już nie pamiętacie, że zmarła Anna Przybylska, dopóki media tego nie przypomną, lub kolejny wpis gdzieś w sieci. Ja nie mam zamiaru wpaść w ten owczy pęd. Możecie mnie zlinczować za ten wpis, bo pewnie wiele osób pomyśli, że jestem bezduszna i bez serca, skoro nie wstawiłam nigdzie wirtualnego znicza i wypisuję takie rzeczy, ale nie mam zamiaru. Sorry.
Pamiętajcie, że żałobę ma się w sercu, nie na tablicy facebooka lub innego portalu.




Pisała Welonka

niedziela, 5 października 2014

E v e r y b o d y   l i e s

                                            - dr House



Bycie naiwną to nie grzech, choć chyba w końcu pora przestać ufać, że ludzie są prawdziwi w tym co mówią i że są tymi za kogo się podają. Niby nic, a jednak przykro się robi i złość narasta.



Pisała Welonka

sobota, 4 października 2014

Monotonia

Mam tak okropny przestój w życiu, że nic mi się nie chce. Po prostu nic się nie dzieje. Kompletnie nic się nie dzieje. Gdyby nie fakt, że jest w moim życiu Maksymilian, to z tej monotonii to bym ześwirowała. Najchętniej, to nie wychodziłabym z łóżka.
Niektórzy mówią mi, żebym cieszyła się tym co mam, bo inni mają gorzej. No ok, cieszę się, bo wiem o tym, ale to nie zmienia faktu, że monotonia mnie dobija. Jestem tym zmęczona. Dosłownie i w przenośni. Marzę, by wydarzyło się coś ciekawego, jakiś dreszczyk emocji, zastrzyk adrenaliny. Ale nie, ciągle to samo.
Czasem mam myśli, żeby walnąć tym wszystkim i sobie po prostu gdzieś iść. Spakować najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i dziecka i wyruszyć w nieznane. I będzie co ma być. Niestety życie to nie film, więc pewnie skończyłoby się to źle, ale pomarzyć można, prawda?

sobota, 12 kwietnia 2014

Szpital vol. 2

U W A G A  !!!
P O S T   Z A W I E R A   T R E Ś C I,   K T Ó R E   M O G Ą   Z N I E S M A C Z Y Ć,
  LUB   N A W E T   O B R Z Y D Z I Ć .
J E Ś L I   J E S T E Ś   W R A Ż L I W Y/A,   N I E   P R Z E G L Ą D A J.



środa, 26 marca 2014

Szpital

Wiosna pełną gębą. Ciepło, nic tylko spacerować. Tyle rzeczy można na dworze przecież robić. A no, można, pod warunkiem, że nie jest się chorym. Bardzo chorym. Nooo, już trochę mniej, ale jednak ;)
Zaczęło się w czwartek, dosyć niewinnie. Pani dyrektor z przedszkola zadzwoniła do mnie że Maks nie chce jeść i że siedzi i jęczy, że chce do mamy. Szybko się zebrałam i odebrałam dziecię moje z placówki. Wydawał się dość ciepły, ale po szaleństwach lub płaczu zawsze jest cieplejszy. Szybko do domu, podać obiad, bo głodne to to pewnie. Wieczorem marudzenie i znowu ciepła głowa. Mierzę temperaturę, ale tylko 37 stopni. No nic, może przez noc przejdzie. Ale nie przeszło. W nocy obudziło mnie gorąco, a właściwie gorący dotyk mojego syna, bo temperatura wzrosła. Zwymiotował. Po przebraniu w czystą, przewiewną piżamkę, bo raczył zwymiotować na siebie, szybko podałam syrop przeciwgorączkowy, z nadzieją, że go nie zwróci. Nie zwrócił. Rano, po przebudzeniu mierzę temperaturę. Ponownie: 39,2 stopnie i kolejne wymioty, już nie tylko na siebie, ale i na mnie. Licząc godziny od podania Ibumu sięgam po paracetamol, również w syropie, bo minął zbyt krótki czas by podać ten sam lek i ponownie go przebieram. Siebie również. Wymioty ustąpiły. Temperatura się obniżyła, ale nadal była wysoka.


środa, 5 lutego 2014

O plusach bycia samotną matką

Tak tak, dobrze czytacie. O plusach, bo choć może wydawać się to dziwne, są plusy. Nie, jeszcze nie zwariowałam i daleko mi do tego ;)
Najpierw miałam wypisać je w podpunktach, ale znając mnie, jest ryzyko, że się rozpiszę ;) Ryzyko ryzykiem, ale do rzeczy. Pomijając fakt, że niektóre rzeczy są o wiele trudniejsze, bo to oczywistość przy byciu samotnym rodzicem, to jedno sprawia mi wyjątkową satysfakcję. Rozwój Maksa. Pomijając jego achondroplazję, jest standardowym trzylatkiem. Wszystko czego się nauczył, zawdzięcza mnie. Nie muszę się tą satysfakcją z nikim dzielić i mogę pękać z dumy przy każdym nowym słowie, zdaniu, czy umiejętności. Przy każdym małym-wielkim problemie to własnie do mnie przybiega. Jestem pocieszycielką, ochroniarzem i zawsze można się za mną schować czy wtulić. Oczywiście czasem bywa to uciążliwe, ale to własnie jeden z aspektów tych mniej pozytywnych. W zabawach, w których daje imiona samochodom, nie ma słowa "tata". Jest "mama", "bacia Agata", "bacia Benia" i "jujek Kacpen"* oraz sporadycznie ciotki, które często nas odwiedzają. Może to wredne z mojej strony, że mnie to cieszy, ale każdy ma to, na co zasłużył. Mam Maksia tylko dla siebie, nie muszę się nim dzielić. I uprzedzając negatywne maile: nie jestem nadopiekuńcza, bo Maks ma stanowczo wyznaczone granice co może, a czego nie. Nie jest wychowywany w sposób, gdzie wszystko mu wolno. Jeśli nie wierzycie, zapytajcie moich przyjaciół. Nie ulegam jego maślanym oczkom i najsłodszym minkom. Nie oznacza nie i jakiekolwiek próby wymuszenia nie odniosą skutku.
Wiadomo, że w pewnym momencie brak ojca na co dzień będzie zły, ale póki co w "zastępstwie" jest mój brat, który jest najlepszym towarzyszem szalonych zabaw i "wzorem mężczyzny". Oczywiście wiecznie tak nie będzie, bo nie mam zamiaru do końca życia mieszkać u rodziny i pracuję już teraz by to zmienić, ale biorąc pod uwagę, że jestem jeszcze młoda, mam spore szanse na ułożenie życia na nowo, u boku odpowiedzialnego mężczyzny, który również będzie dobrym wzorcem męskich zachowań.
Mimo wszystko NIGDY nie przedstawiam jego ojca w negatywnym świetle i nie pozwalam na to innym. Noo, nigdy przy Maksymilianie, osobiście sama czasem, ale też niezbyt często, lubię sobie ponarzekać ;) Ale wracając do tematu, nigdy nie narzekałam na bycie samotną mamą. Jest mnóstwo plusów z tym związanych, ale wymieniłam tylko te najważniejsze dla mnie. A moim numerem jeden jest fakt, że Maksymilian już nie jest świadkiem codziennych awantur i pretensji nie wiadomo o co.


Pisała Welonka



* członkowie rodziny, u której mieszkam (moja mama, babcia i brat)

środa, 29 stycznia 2014

Niewinne kłamstewko

Jestem osobą prawdomówną. Może dlatego mam tak mało prawdziwych znajomych ;) Ale czasem i ja musze posunąć się do drobnego kłamstwa, szczególnie gdy w grę wchodzi dobro mojego dziecka.
Maksymilian od września bardzo chętnie chodził do przedszkola. Wstawał jeszcze przed budzikiem, a w szatni to dreptał w miejscu ze zniecierpliwienia, tak bardzo chciał już wejść do sali. Wszystko się jednak zmieniło od 6-ego grudnia, kiedy to ostatni raz w 2013 roku był w przedszkolu. Choroba, potem święta,  potem znowu choroba i tak wyszło, że poszedł dopiero 21-ego stycznia. Co to był za płacz i lament! Serce mi pękało na widok tych łez wielkich jak groch, błagalnego spojrzenia i mówienia „mamuuusia, chcem do domkuuu”. No ale trzeba, trzeba dziecko zostawić, z nadzieją, że te 4h szybko mu zlecą. Wybija 13:00, idę po niego. Na mój widok łzy, tulenie i słowa „nie chcę iść do szkola, ja płakałem, nie było mamy, ja chcę być w domku z mamusią”. Znowu czuję ten ścisk w gardle. I co tu robić, myślę. Przekonywanie nie daje nic, a grozić nie mam zamiaru. Udałam się więc do pani dyrektor* po radę, a ona mi rzece:
- Proszę powiedzieć Maksiowi, że pani będzie w pracy/u lekarza/w urzędzie, że nie będzie w domu nikogo, a on sam nie może być, dlatego przychodzi do przedszkola. Świadomość, że pani jest w domu sprawia, że on nie chce być tutaj. No bo myśli sobie „no jak, mama siedzi w domu, a ja muszę być tu sam bez niej, nie chcę, chcę być z mamą”. Niech pani powie, że jak tylko pani załatwi to co musi, od razu pani po niego przyjdzie, np. po obiadku lub podwieczorku. Będzie dobrze, proszę się nie martwić, miał ponad 1,5 miesiąca przerwy i się odzwyczaił. Teraz musi na nowo się wdrożyć, a póki nie ma za dużo dzieci, będzie to łatwiejsze.
Poszłam za tą radą i … okazała się strzałem w dziesiątkę! Nie ma już ani jednej łzy, ponownie jest przebieranie nogami i ogromny uśmiech na buzi. Jedynie znowu kaszel się pojawił, ale i z tym sobie poradzimy.


Pisała Welonka



* kobieta o złotym sercu, anielskiej cierpliwości i pełna dla dzieci miłości, z podejściem jakim niejedna matka mogłaby pozazdrościć

piątek, 24 stycznia 2014

Krótko, ale treściwie

Siedzę, przeglądam internety, głównie blogi i się dziwię. Może nie dziwię, ale zastanawiam nad niektórymi rzeczami. Pomijam fakt, że większość blogów, na które się natknęłam ma tematykę modową lub dzieciową i ciężko natrafić na coś na prawdę inspirującego, ale jedno przykuło moją uwagę. Ilość postów. Niektórzy blogują codzienie, ale statystycznie jest to kilka postów w tygodniu. Zastanawiam się skąd ci ludzie czerpią pomysły? Choćbym chciała, to nie jestem w stanie pisać codziennie, ani nawet kilka razy w tygodniu. Nie mam o czym w sumie. Moja codzienność kształtuje się jednakowo każdego dnia. Ciekawsze epizody, jeśli nie są zbyt prywatne, zostaną opisane. Ewentualnie jak jakaś wena lub pomysł się pojawią, ale żebym miała tak usiąść i pisać? O czym? O Maksie? Nie, Maks akurat jest tą częścią prywatności, o której chcę pisać jak najmniej. Mogę opisać aspekty macierzyństwa z mojej perspektywy, ale o dzieciu swym nie mam zamiaru. Przynajmniej nie w dużych ilościach. To o czym? O tym co robię? Codziennie robię to samo, więc pisanie codziennie tego samego byłoby nudne. Mogę pisać o sobie, ale kogo to interesuje? Z resztą nie lubię o sobie pisać. No to zostaje ..... moda. Nie jestem jej wielką fanką, nie podążam ślepo za trendami. Więc jako wyznacznik mody byłabym bardzo kiepska. Poza tym nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam zakupy ciuchowe ;)
Dlatego musicie mi wybaczyć, ale nadal pozostanę niesystematyczną blogerką*, która pojawi się tu raz czy kilka razy w miesiącu, by coś skrobnąć. Może jak moja sytuacja życiowa będzie już całkowicie unormowana i stabilna, będę w stanie myśleć o pierdołach typu blog, ale na dzień dzisiejszy jest to nieosiągalne. 


Pisała Welonka



* dostałam maila, że nie mam prawa nazywać się blogerką, własnie ze względu na ilość postów, poza tym mam nieokreśloną i nudną tematykę i powinnam go zamknąć, bo tylko zajmuję miejsce w internecie. chciałabym zwrócić uwagę na Twoje słowa "czytam cię prawie od początku tego bloga" bo jakoś nie idzie mi to w parze z "uważam że jest nudny i nie ma jasno określonej tematyki". TO PO CO CZYTASZ?

środa, 22 stycznia 2014

Jestem, żyję, nie umarłam :)

Wiem, że już ponad połowa stycznia, a ja jeszcze nic nie pisałam. Nie miałam jak, nie miałam kiedy ;) Już powinniście przywyknąć do mojej niesystematyczności :P
Ale jestem, żyję i mam się dobrze :) I choć w Nowy Rok weszłam "nieco" chwiejnym krokiem, to uważam, że będzie on rokiem dobrym. Przestałam marzyć po prostu. Zamiast marzyć, to zaczęłam działać. To będzie dla mnie bardzo pracowity i pewnie męczący rok, ale też bardzo obiecujący. Mam zamiar zrobić małą rewolucję w swoim życiu. Życzcie mi powodzenia i Trzymajcie kciuki.


Pisała Welonka

P.S.
Nie, nie mam w planach założenia facebooka dla bloga i ilość maili nie będzie miała wpływu na moją decyzję. Będę chciała, to założę, nie, to nie :)
Ale jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to chętnie odpowiem :)