poniedziałek, 30 grudnia 2013

Jutro ostatni dzień tego roku. Pora na jakieś podsumowanie.
Ee, nie, żadnych podsumowań. Co było, to było :) Co podsumowywać? Wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce, były efektem moich własnych decyzji, czasem nawet błędnych, ale każda z tych decyzji i każde zdarzenie było także lekcją. Cenną lekcją. Co przeżyłam, to moje i nie oddam nikomu. Ale życzenia, owszem, mam :)
Chciałabym, aby nadchodzący rok był równie owocny, co ten. I żeby Maksymilian nabrał odporności i spędzał większość czasu w przedszkolu, a nie w domu ;)
Zadbam o swoją kondycję fizyczną oraz psychiczną i przede wszystkim o zdrowie. Zmienię lekarza. Tak, to już będzie spory krok by o zdrowie zadbać ;)
Będę bardziej sukowata, ale zrobię to dla siebie. Trochę egoizmu nie zaszkodzi, bo żyję dla siebie, nie dla innych. Może z wyjątkiem Maksymiliana ;) Bo jak dotąd to robiłam tak, by inni byli zadowoleni a od środka mnie skręcało. Teraz będzie na odwrót. Choćbym miała kłócić się z całym światem. Mam tylko jedno życie i nie chcę pewnego dnia stwierdzić, że zmarnowałam je na spełnianie czyichś zasranych oczekiwań i żyć według czyichś gównianych zasad. Moje życie i przeżyję je po swojemu. Nikt za mnie nie umrze przecież. Tak poza tym, to nie mam zamiaru się zmieniać. No, może jeszcze popracuję nad pewnością i akceptacją siebie.
mam nadzieję, że połowa tych życzeń, tudzież postanowień, zostanie zrealizowana. Jak nie, to... nic się nie stanie. Ale byłoby miło :)
O, jeszcze jedno! Chciałabym mieć więcej motywacji, by częściej pisać. I na tym chyba zakończę. Wam za to życzę, kimkolwiek jesteście, by spełniły się wasze oczekiwania. Żebyście nie mieli zbyt dużo dylematów w nadchodzącym roku, żeby towarzyszyło Wam szczęście, radość i wszechogarniające poczucie spełnienia się jako człowiek. Samych dobrych decyzji, tylko szczerych przyjaciół i życzliwych ludzi wokół. Po prostu tego co najlepsze. Żegnam się z Wami cudownym uśmiechem mojego wspaniałego syna.
Do zobaczenia (przeczytania?) w 2014!





Pisała Welonka

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!
Bez zmartwień, z barszczem, z grzybami, z karpiem. 
Z gościem, co niesie szczęście. Czeka nań przecież miejsce. 
Wesołych Świąt!
A w Święta niech się snuje kolęda. 
I gałązki świerkowe niech Wam pachną na zdrowie. 
Wesołych Świąt!
A z Gwiazdką, pod świeczek łuną jasną 
Życzę najwięcej zwykłego, ludzkiego szczęścia.


niedziela, 15 grudnia 2013

Odpowiedź na maila :)

Dostałam maile od Was, co było dla mnie bardzo miłe, choć nie było ich wiele, bo tylko 4 :)
Odpowiedziałam już na wszystkie, ale na jeden odpowiem również tutaj, bo to tylko lista kilku pytań. Myślę, że nie są to tak bardzo intymne pytania, bym miała nie odpowiadać "publicznie" :)

1. Dlaczego masz bloga na blogspocie?
Kiedyś prowadziłam fotobloga, a nawet dwa, ale ze względu na wprowadzone innowacje, które nie przypadły mi do gustu, pojawiłam się tutaj. Odpowiada mi też fakt, że nie muszę do każdego posta koniecznie dawać zdjęcia.

2. Ile masz lat?
W ubiegłym miesiącu skończyłam 27 lat :)

3. Czemu masz niskie poczucie własnej wartości?
Złe traktowanie i niedocenianie, głównie przez byłego już męża, ale walczę z tym i Ktoś bardzo mi w tym pomaga :)

4. Jakie jest Twoje największe marzenie?
Na chwilę obecną to własne mieszkanie, bym mogła na spokojnie, po swojemu wychowywać Maksymiliana, bez wtrącających swoje trzy grosze innych.

5. Czy szukasz nowego chłopaka?
Nie, nie szukam, nie muszę ;)

6. Na co choruje Maks?
Maksymilian choruje na to, co akurat złapie w przedszkolu, ale jeśli chodzi o przewlekłe schorzenie, to jest to achondroplazja.

7. Czy będzie kontynuacja opowieści o Kindze i Dawidzie? Jak się skończy?
Tak, będzie :) Ta opowieść siedzi w mojej głowie już od dawna, ale cierpię na chroniczny brak czasu by siąść i to wyobrażenie przenieść na papier, tudzież komputer. Skończy się..... nie powiem ;)

8. Czego nigdy nie zrobisz?
Na pewno czegoś, co jest zabronione przez prawo, lub jest sprzeczne z moimi wartościami1

9. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
Jeśli masz na myśli przedmioty, to nie ma najważniejszego. Jeśli jednak chodzi o ludzi, to jest to Maksymilian.

10. Jaki jest Twój ulubiony miesiąc?
Wszystkie miesiące letnie :)

11. Czego nie lubisz w ludziach?
Nieszczerości i ignorancji, bo za tym potrafi stać wszystko.

12. Wierzysz w przyjaźń damsko-męską?
Nie, bo zwykle w takich przypadkach jedna ze stron albo czegoś chce, chciała, bądź będzie chcieć. Mężczyzna może być albo moim partnerem, albo dobrym kolegą. Tym bardziej nie wierzę w przyjaźń między byłymi. Można mieć dobre relacje z ex, ale nie ma czegoś takiego jak przyjaźń po związku2

13. Boisz się śmierci?
Tak boję się

14. Co lubisz robić?
Lubię bawić się z Maksem i patrzeć na jego uśmiech, rozmawiać z Kimś, spacerować, robić paznokcie, sprzątać, gotować, oglądać horrory, posłuchać dobrej muzyki i wiele innych rzeczy lubię.

i ostatnie, 15. Jaka jesteś?
To trudne pytanie, bo nie potrafię na nie odpowiedzieć obiektywnie. Należałoby zadać je moim przyjaciółkom, nie mnie.

Może to banalne pytania pomyślicie, ale zadała mi je dość młoda osoba :) Bardzo Cię pozdrawiam :) Dzięki Tobie mogłam cofnąć się w czasie do szczenięcych lat, kiedy to stale na pytania się odpowiadało w "Złotych Myślach" :)



Pisała Welonka



1. Chyba, ze byłaby to obrona własna i/lub mojego dziecka
2. Oczywiście wyrażam tutaj swoje zdanie, każdy może uważać inaczej



sobota, 14 grudnia 2013

Drobne zmiany

Postanowiłam wprowadzić kilka zmian na blogu, ale naprawdę malutkich ;) Dodałam zakładki do bloga, dzięki czemu możecie np. skontaktować się ze mną łatwiej niż dotychczas, lub przejść do drugiego bloga, którego założyłam pod historię, którą zaczęłam pisać, a o którą najczęściej pytacie ;) Mam nadzieję, że te drobne zmiany nie będą Wam przeszkadzać, a wręcz ułatwią niektóre rzeczy. Może też zmotywują mnie do częstszego pisania, ale to czas pokaże, bo z moją systematycznością tutaj bywa różnie ;)


Pisała Welonka

poniedziałek, 9 grudnia 2013

O karmieniu piersią

Może w moim przypadku to już przedawniony temat, bo piersią przestałam karmić Maksymiliana gdy ukończył pierwszy rok życia, ale będąc dziś z nim w przychodni1 mimowolnie byłam świadkiem rozmowy trzech mam. Dwie z nich miały dzieci mniej więcej w wieku Maksia, a trzecia miała niemowlę, tak na oko 6 miesięcy. Nie będę może się rozpisywać na temat korzyści płynących z karmienia piersią, bo każdy to chyba wie, a przynajmniej powinien wiedzieć, jeśli jest rodzicem, ale może napiszę coś czego (jak się okazało) mało kto jest świadomy. Mleko matki jest łatwiej przyswajalne, dlatego dzieci zwykle częściej domagają się cyca, niż butelki. Ja Maksa karmiłam średnio co 2,5 godziny. Najdłuższa przerwa trwała 5 godzin. Choćby najlepsze mleko modyfikowane jest na bazie mleka krowiego. I choćby nie wiem co, nadal jest ono…. sztucznie produkowane. W pamięci utkwiły mi słowa Makłowicza, choć nie tyczyły się one mleka, tylko masła:

Masło od krowy – margaryna z fabryki

I ja chciałabym trochę zedytować to zdanie:

Mleko kobiece z piersi – mm z fabryki.


piątek, 6 grudnia 2013

Mamusia, Komołaj pysiedł!

Wprawdzie u nas Komołaj1 zawitał tylko do przedszkola, bo do domu przyjedzie spóźniony,  to radości było mnóstwo. Byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko wyjdzie, gdyż Maksymilian nigdy nie miał styczności z Mikołajem. Nie wiedziałam, czy spodziewać się histerii, lamentu, płaczu, czy czego jeszcze można, ale na szczęście nie było nic z tych rzeczy. Maksymilian był bardzo dzielny i mimo, iż pierwszy raz na żywo widział Mikołaja, nie był przestraszony. Był tylko lekko onieśmielony, jak chyba każde dziecko :) Nie było mnie osobiście przy rozdawaniu prezentów, gdyż jako współorganizatorka musiałam dopilnować, by paczki trafiły do odpowiednich sal, ale dzięki uprzejmości jednej z mam, wkrótce będę mieć zdjęcia.
Mikołaj został przywitany przez wszystkie dzieci, na sali ogólnej. Były tańce i śpiewy i nawet sam Święty zaangażował się w zabawę z dziećmi. Po kilku piosenkach i zabawach pociechy rozeszły się do swoich sal, gdzie zostały wręczone im prezenty.
Mimo iż nie brałam czynnego udziału w pląsach, to bawiłam się świetnie :) Mnóstwo pozytywnej energii było w powietrzu, a uśmiechnięte buźki dzieciaków wprawiały w dobry humor. Maksymilianowy debiut mikołajowy uważam za bardzo udany. Kolejne spotkanie za rok.


środa, 27 listopada 2013

Kamień z serca

Jak często się badacie? Mam na myśli samobadanie piersi. Ja przyznam, że do niedawna nieczęsto. Nie będę ukrywać, że ostatnio strachu się najadłam. Sytuacja była zupełnie zwyczajna i codzienna - zmywałam naczynia. Zaswędział mnie, mówiąc kolokwialnie, cycek. No to nie zastanawiając się nad tym, najzwyczajniej w świecie podrapałam się i zamarłam. Wyczułam COŚ. COŚ miało około centymetra długości i jakieś 5 mm szerokości. Nie trzeba mnie było długo namawiać, ba! Wcale nie trzeba mnie było namawiać do tego, by obejrzeć drugą pierś i dokładniej tą z COSIEM. Druga okazała się bez żadnych wyczuwalnych zgrubień, guzków, etc. No to co zrobiłam? NIC. Tak, wstyd się przyznać, że nic nie zrobiłam w tym czasie, ale problemy osobiste i brak jakiegokolwiek porozumienia u jednego osobnika (wtenczas mieszkałam jeszcze w Skoczowie) przesłaniały mi wszystko. COŚ na szczęście postanowiło nie zmieniać swoich rozmiarów ani kształtu, więc byłam o tyle spokojniejsza.
Minęło parę miesięcy1, w których to zmieniłam miejsce zamieszkania, uspokoiłam się psychicznie, odnowiłam znajomości, a część poucinałam lub zakończyłam. COŚ zupełnie wyleciało mi z głowy. Nic nie bolało, było jakby mniej wyczuwalne2, ale jednak było. Nie zniknęło. Skoro nie zniknęło, to postanowiłam coś z tym COSIEM zrobić. Udałam się więc do ginekologa, pokazać swój problem. Po krótkich oględzinach jakże zimnymi dłońmi, lekarz stwierdził: No, jest tu jakiś obcy. Dostałam skierowanie na usg, zweryfikować czymże ów obcy jest. Niestety nie było mi dane iść od razu na badanie. Plany pokrzyżowała mi kolejna przedszkolna infekcja Maksymiliana. Po prawie 3 tygodniach choroby syna i skończonym miesiączkowaniu, moim miesiączkowaniu, żeby nie było, w końcu udało się. Siedziałam pełna czarnych myśli w poczekalni, wśród ciężarówek, bardziej lub mniej zaawansowanych. Po godzinie słuchania o tym, co jest lepsze, czy chłopiec czy dziewczynka3 nadeszła moja kolej na badanie. Po przekroczeniu gabinetu dopadł mnie stres i zastanawiałam się ile mi życia zostało i jak głupia byłam, ze tak długo z tym zwlekałam. Poważnie, miałam takie myśli kiedy umrę i co wtedy z Maksem. Lekarz, już inny, który miał ciepłe dłonie, rzucił okiem na obydwie piersi i kazał się położyć, z rękami za głową. Nastąpiło badanie ultrasonografem. Najpierw jedna, potem druga pierś. I okazało się, że nic tam nie ma. To znaczy obcy jest, ale nie jest to zmiana patologiczna, która powinna mnie martwić. Według lekarza jest to tkanka gruczołowata, która „zbiła się” po okresie laktacji. Z prędkością błyskawicy sięgnęłam pamięcią do czasów, kiedy Maksymilian nie spożywał nic oprócz mojego cyckowego mleka i coś zaczęło mi świtać. W czwartą/piątą dobę po porodzie, miałam nawał pokarmowy, gdzie cycki w dotyku przypominały kamień pokryty cienką warstwą skóry, z gdzieniegdzie wyczuwalnymi jakimiś grudkami i stwardnieniami, a delikatny dotyk powodował, że mleko wystrzeliwało na jakiś metr (i nakarm tu dziecko). Czyli w sumie obcy był w moim cycku od prawie samego początku i gdybym się badała, to wyczułabym go wcześniej. Na szczęście nie stanowi on zagrożenia dla mojego życia, ale nie zmienia to faktu, że obcy nie jest mile widziany i trzeba się go jakoś pozbyć. Jak? O tym zadecyduje lekarz, na jutrzejszej kontroli.



Pisała Welonka


1. szczerze mówiąc minął ponad rok
2. skubaniec, schował się między żebrami
3. serio? któraś płeć jest lepsza? a myślałam, że zdrowie najważniejsze

poniedziałek, 25 listopada 2013

Powrót

Zawsze, ale to ZAWSZE, gdy usuwam jakiegoś bloga (lub coś w tym rodzaju), mam milion pomysłów, miliard powodów i nieskończoną chęć opisania czegoś. Tyle słów chciałabym przelać na ten wirtualny papier, ale to zawsze wtedy, gdy postanowię, że zabieram swoje zabawki i idę w świat. Dlatego postanowiłam wyjąć bloga z kosza, "rozprostować kartki" i niech on sobie będzie. Nawet jak nie będę tu pisać regularnie (bo w sumie nie piszę), to zawsze w razie czego mogę przysiąść do niego i skrobnąć to, co mi aktualnie w głowie siedzi. Tak więc witam ponownie :)


Pisała Welonka

poniedziałek, 2 września 2013

PRZEDSZKOLAK

Drugi września - wielka data  dla Maksymiliana i... dla mnie. Dziś pierwszy dzień w przedszkolu, do którego oboje przygotowywaliśmy się długo :) Dzielnie szedł przodem, w końcu wiedział, że czekają tam na niego nowi koledzy, koleżanki, zabawki i miła pani :)


czwartek, 1 sierpnia 2013

Opowieść cz. II

II.
Dopijając kawę myślała, jak dobrze się stało, że Dawid odszedł. Dopiero niedawno zaczęła patrzeć na to z innej perspektywy. Uświadomiła sobie, że za dużo poświęciła dla tego związku. Była kimś w rodzaju niewolnicy, która nie mogła mieć własnego zdania. Zawsze musiała się ze wszystkiego tłumaczyć, bo w innym wypadku była awantura. Wiedziała też, dlaczego ciągle podejrzewał ją o zdradę. Sam zdradził. W wielu przypadkach osoba która zdradza, dopatruje się zdrady u swojego partnera. Zupełnie jakby chciał oczyścić swoje sumienie, lub obwinić, że zdradził, bo został zdradzony.
- Głupia byłaś, mogłaś go zdradzić. Może byś nie cierpiała - powiedziała do siebie i od razu zaśmiała się szyderczo pod nosem, bo wiedziała, że nigdy nie posunęłaby się do takiego kroku. Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewała, a znajomi zawsze uprzedzają przed wizytami, więc w dalszym ciągu siedziała przy małym kuchennym stoliku. Wtem rozległ się dzwonek. Vida, usłyszawszy go z balkonu, podbiegła szybko do drzwi i zaczęła szczekać. Kinga spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma. O tej porze, w sobotę, to już w ogóle nikogo się nie spodziewa. Odstawiła kubek do zlewu i podeszła do drzwi. Szczekanie Vidy zagłuszyło jej kroki.
- Tym lepiej - pomyślała - mogę  dyskretnie zobaczyć kogo diabli niosą.
Spojrzała przez wizjer i zaparło jej dech w piersiach. To był Dawid. Stał pod jej drzwiami z ciemną, podróżną walizką na kółkach i kluczem w ręku. Był to klucz od jej mieszkania, na szczęście już nie będzie pasował. Kinga, po rozstaniu, postanowiła pozmieniać kilka rzeczy w mieszkaniu, by nic jej nie przypominało o byłym narzeczonym. Zaczęła od wymiany zamków, a skończyła na małym remoncie. Szybko rozejrzała się po swoim mieszkaniu z satysfakcją. W przedpokoju, na podłodze, położone były beżowe kafelki, a na ścianach kremowe panele ścienne. Na prawo od drzwi przymocowany był wieszak, a obok wielka zabudowana narożna szafa koloru olchy. Po lewej stronie, w rogu, było duże legowisko psa, a nad nim kilka półek, z akcesoriami dla czworonoga. Wszystko idealnie ze sobą współgrało. W salonie znajdowała się zielona kanapa z dwiema brązowymi poduszkami i fotel do kompletu. Przed nimi stał niewysoki stolik z pomarańczowymi blatami. Ciemne drewno na podłodze przykrywał niewielki, puszysty dywanik w kolorze ciemnej śliwki. Ściany były koloru bladej lawendy, gdzieniegdzie przyozdobione małymi obrazkami anonimowych artystów. Na największej ze ścian wisiał wielki i płaski telewizor. W rogu, stał regał i mały barek. Jedynie kuchnia pozostała w nienaruszonym stanie. Ciemne meble z jasnymi blatami zawsze się jej podobały, więc postanowiła nie zmieniać nic, oprócz karnisza. Dopasowała go kolorystycznie do mebli i wywiesiła podwiązywaną, białą firaneczkę. Teraz, jej mieszkanie wyglądało tak, jak zawsze sobie to wyobrażała.

*  *  *  *


poniedziałek, 15 lipca 2013

Opowieść cz.I

I. 
Dochodziła szósta, gdy obudziło ją skomlenie psa. Suka, mieszaniec labradora z owczarkiem niemieckim, o uszach szpiczastych i wielkich jak u nietoperza, wskoczyła na łóżko i zaczęła lizać ją po twarzy. Niechętnie, ale otworzyła oczy. Mamrocząc coś niewyraźnie, rozejrzała się po sypialni zaspanym wzrokiem. Przez zaciągnięte rolety przebijały się promienie słońca, oświetlając niewielką sypialnię. Urządzona była skromnie, w stonowanych odcieniach beżu i oliwki. Nie posiadała prawie żadnych mebli oprócz, zdawałoby się, za dużego łóżka, umieszczonego w centralnej części pokoju oraz małego okrągłego stolika i fotela z wikliny. Wstała, narzucając na siebie frotowy szlafrok w zielone motyle. Wsuwając w białe kapcie stopy zawołała psa i powoli obie wyszły z pokoju.
- Vida, jedzenie! – to imię było idealne dla  tej przybłędy. Z hiszpańskiego oznacza „żywa” a niewiele brakowało, by było inaczej. Znalazła ją dokładnie rok temu. Wracając z pracy, postanowiła iść przez mały park. Idąc tamtędy można zaoszczędzić do trzydziestu minut czasu, co w jej przypadku było na wagę złota. Śpieszyła się, gdyż jej narzeczony miał jej coś ważnego do powiedzenia. Szła szybkim krokiem i jak zwykle ze słuchawkami w uszach. Mimo to usłyszała dziwne charczenie dobiegające zza krzaków dzikiej róży. Z ciekawości zajrzała i jej oczom ukazał się najbardziej drastyczny obraz jaki kiedykolwiek widziała. W kałuży krwi leżała młoda suka, najprawdopodobniej potrącona przez samochód. Każdy oddech sprawiał jej trudność, stąd to charczenie, a z nogi wystawała biała kość.
- O Boże – wyszeptała i nie zastanawiając się nawet przez chwilę, zdjęła czarną skórzaną kurtkę  i zawinęła w nią szczeniaka. Najszybciej jak potrafiła pobiegła do najbliższej przychodni weterynaryjnej. Ze łzami w oczach błagała weterynarza, by ratował małą. Miała niewielkie szanse przeżycia, gdyż straciła dużo krwi.
- Dziewczyno, ten pies nie przeżyje nawet nocy! Nie szkoda Ci pieniędzy na bezpańskiego kundla? – powiedział weterynarz, starając się nakłonić ją do uśpienia zwierzęcia. Nie kierował się dobrem stworzenia, a raczej chęcią skończenia pracy, gdyż za dziesięć minut miał zamykać przychodnię.
- Nie twój interes – wycedziła przez zęby, wpychając mu w ramiona nie dające już znaków życia szczenię. Widząc, że nie wygra, weterynarz przystąpił do badania. Suczka miała ledwo wyczuwalne tętno i nierówny oddech. Szybkie oględziny wykazały złamane żebra oraz kość udową, która przebijając skórę spowodowała dużą utratę krwi. Wymagała natychmiastowej operacji.
- Rób co trzeba, tylko nie waż się jej usypiać – nerwowo zaznaczyła. Nie sądziła, ze potrafi być tak stanowcza i że odważy się do kogoś znacznie od siebie starszego mówić na per ty. Tłumaczyła się w myślach, że sytuacja tego wymaga. Nie wiedziała, że spędziła w przychodni kilka godzin. Uświadomił ją dopiero lekarz wychodzący z salki obok.

czwartek, 4 lipca 2013

Rok

Już rok minął od mojego rozwodu z Ł. Był to rok wzlotów i upadków, niepewności i nieporozumień. Rok w którym dużo się działo, niekoniecznie dobrze, ale z przewagą miłych rzeczy. Wróciłam w rodzinne strony, zostawiając nieprzyjemną część życia daleko w tyle. Odnowiłam kontakty, z tymi, z którymi było warto i poznałam też kilka nowych osób, z czego z jedną z nich mam więcej niż lepszy kontakt*. Powoli zaczynam załatwiać sprawy, które chciałam załatwić już dawno, jeszcze w Skoczowie. Różnica jest tylko taka, że na to co chcę, mam większe szanse tutaj. Moja zniszczona samoocena również zaczyna nabierać kształtów. Psychika nieco się uspokaja i chyba wkrótce całkowicie wróci do normy. Może nie do końca jest tak, jakbym chciała, ale powoli wszystko się układa. Wierzę, że będzie tak, jak powinno być i że moje zszargane nerwy zaznają w końcu ukojenia. Nie, nie wierzę. Ja to wiem.

Pisała Welonka



* mam nadzieję, że jesteś tego samego zdania :)

sobota, 29 czerwca 2013

Gdzie się podziało?

No ja się ładnie pytam gdzie podziało się lato? O ile mnie kalendarz nie myli mamy czerwiec, a nie październik. Nie narzekałam na te krótkie upały, bo kocham taką pogodę, więc czemu się skończyła? Czemu pod koniec czerwca muszę chodzić w długich spodniach, długim rękawie i botkach? Wypraszam sobie i żądam powrotu pogody słonecznej i gorącej! Takiej, gdzie można biegać w kusych spodenkach, wystawić ciałko do słońca i spędzać dnie z dzieckiem na placu zabaw lub plaży. Proszę, pogodo, nie rób z lata jesieni! Chcemy znowu spędzać czas na dworze, w ten sposób:






Z niecierpliwością czekamy na powrót gorących dni. Pogoria czeka ;)


Pisała Welonka

czwartek, 13 czerwca 2013

Jak NIE interpretować swoich badań

Swego czasu wspominałam o tym, iż wybieram się na badania krwi, z powodu osłabienia i apatii. Takie badania zrobiłam w ubiegły poniedziałek, a wyniki odebrałam dnia następnego. Studiując to, co zostało wydrukowane na owej karteczce, zauważyłam kilka interesujących mnie rzeczy. Mianowicie miałam lekko zaniżone OB, podwyższony poziom erytrocytów, leukocytów, hemoglobiny i hematokrytu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie dała wygrać ciekawości i nie sprawdziła w Google co to mogłoby oznaczać.
A Google, jak to Google, cokolwiek Ci nie dolega - umrzesz ;)
Do moich wyników pasowały 3 choroby: niedotlenienie, wada serca i czerwienica prawdziwa, z czego ta ostatnia najbardziej odpowiadała moim objawom. No ok, ale co to czerwienica? Inna nazwa tej choroby to nadkrwistość. Jest to groźna, nie do końca poznana choroba, która nieleczona prowadzi do śmierci w przeciągu 2-3 lat, a leczona po około 15-20. Może przejść w białaczkę. To tak w skrócie. Jeśli jesteście ciekawi więcej, to poszukajcie w necie ;)
Tak więc akurat czerwienica mi "przypasowała". Wyobraźcie sobie co działo się w mojej głowie po przeczytaniu tego wszystkiego. Na szczęście ta śruba trzymała tylko 3 dni. W końcu poszłam po rozum do głowy i stwierdziłam, że nie będę się nakręcać, bo, tak jak pisałam wcześniej, jakich objawów by się w Google nie wpisało, zawsze wyjdzie coś śmiertelnego ;)
Do lekarza poszłam wprawdzie dopiero dziś, ale to co usłyszałam nie brzmiało jak wyrok śmierci. Wręcz przeciwnie. Pani doktor zapytała: Zawsze ma Pani tak idealne wyniki krwi? Zdziwiłam się troszkę, bo jeszcze kilka dni wcześniej chciałam pisać testament, a dziś okazało się, że mam idealne wyniki. Powiedziałam, że owszem, ale że chciałam się upewnić, że nie umrę w przeciągu najbliższych 15 lat, zapytałam, czy podwyższony poziom krwinek nie jest niczym niepokojącym. Okazało się, że nie. Po prostu mój organizm robił sobie zapas na miesiączkę, którą dostałam dnia następnego po pobraniu krwi. Stąd ten wyższy poziom. A objawy? Objawy pasują do czerwienicy i do długotrwałego stresu*. Nie zapominajmy, że palę papierosy. Zalecenia mojej pani doktor są jasne: Proszę rzucić palenie, pić więcej płynów** i wyeliminować stres. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ale nie przejmuję się, w końcu całe życie przede mną na zrealizowanie zaleceń :)


Pisała Welonka



* a w moim życiu przez ostatnie 2 lata jest go mnóstwo
** piję prawie 2l płynów dziennie, nie wiem, czy zmieszczę więcej 

niedziela, 2 czerwca 2013

Pożegnanie z pieluchami

Mogę powiedzieć, że pieluchy odeszły do lamusa. No prawie. Zakładam je Maksymilianowi jedynie do spania, bo jeszcze siusia przez sen. Ale w ciągu dnia biega bez. Majtki na tyłek, spodnie, co by bielizną nie świecił i heja :)
Nie ukrywam, że nie było łatwo. Co 15 minut musieliśmy pytać się go czy chce się załatwić i sadzać na nocniku/sedesie nawet jak zaprzeczył. Stopniowo wydłużałam czas aż do 30 minut. Potem sam zaczął wołać, ale jak się już zesikał*. Nie krzyczałam, bez względu na to czy wpadka była na dywanie czy gdzieś indziej. Nawet wtedy, po fakcie, sadzałam go na nocnik i tłumaczyłam, że tu właśnie robi się siusiu i kupę i ma wołać ZANIM zrobi. Chyba tydzień lub dwa minęły zanim skojarzył. Ale nadal trzeba było się go pytać, inaczej sam nie wspomniał dopóki nie popuścił. Nie zesikał się całkiem, tylko kilka kropel, tak, że majtki były wilgotne. Po kolejnym tygodniu nauczył się trzymać dopóki nie usiądzie. I tak już zostało :)
Tak więc mój syn załatwia się jak na dużego chłopca przystało i w zależności od tego co mu się chce, to woła siusiu lub kupa :) I biegnie najszybciej jak potrafi w kierunku nocnika :) Nie umie jeszcze sam się rozebrać, krótsze rączki to utrudniają, ale i to w końcu opanujemy. Mamy sporo czasu :)


Pisała Welonka



* albo zrobił kupę


czwartek, 30 maja 2013

Przepis na kaca bez alkoholu

Może to nie jest typowy kac, ale uczucie jakie wczoraj mi towarzyszyło przez większość dnia, mogę porównać właśnie do niego ;)
Mój przepis, który działa akurat na mnie, jest taki:

  1. położyć się spać po 22:00
  2. przebudzić po 23:00 po czym za chwilę znowu zasnąć
  3. punkt drugi powtórzyć o godzinie 2:00 w nocy
  4. wstać o 4:00
  5. o 4:50 wsiąść w autobus i spędzić w nim 40 minut
  6. od 5:45 do 6:50 czekać na drugi autobus, który nie przyjechał i koniecznie zmarznąć
  7. o 6:55 wsiąść w kolejny autobus i znowu spędzić w nim 40 minut w drodze powrotnej
  8. wrócić do domu i napić się kawy oraz zjeść śniadanie
  9. iść do kilku sklepów, koniecznie przegrzewając się, bo przebranie się jest "złym" pomysłem
  10. absolutnie nie iść spać
  11. około godziny 18:00 uczucie kaca zapewnione

Miałam objawy jak następnego dnia, po kilku piwach. Zwiększone pragnienie, zawroty głowy, pogorszona koncentracja, senność. Jedynie ból głowy mnie ominął ;)
A jutro będę mieć powtórkę z rozrywki, bo ważna sprawa do załatwienia mnie czeka.



Pisała Welonka

poniedziałek, 27 maja 2013

Pół roku

Dzisiaj mija pół roku od naszej przeprowadzki do Dąbrowy Górniczej. I choć nie zawsze bywa kolorowo, jest to najlepsze sześć miesięcy od ostatniego roku, jak nie dłużej. Wiem, narzekam na niektóre kwestie, ale wszystko da się przełknąć. Mimo iż nie mam prywatności, mam spokój. Mam bezpieczeństwo. Jestem szczęśliwa, a dzięki temu Maksymilian jest szczęśliwy. Lepiej się rozwija, nie budzi się już w nocy. Zaraża wszystkich swoim uśmiechem, jest radosny i wszędzie go pełno :) Tak, wyprowadzka od Łukasza była najlepszą decyzją w moim życiu.
A na poukładanie reszty przyjdzie jeszcze czas. Mam dopiero 27 lat* i jeszcze, mam nadzieję, kilkanaście pięknych lat przede mną :)
 
Ostatnio rozmawiałam z koleżanką. Zapytała, czy nie szukam kogoś, w sensie nowego partnera. Jak powiedziałam, że nie, to się zdziwiła. Jesteś jeszcze młoda i ładna, to powinnaś kogoś sobie znaleźć. Powinnam? Chyba niekoniecznie. Nie wiem co w tym dziwnego? Dla mnie to normalne. Potrzebuję czasu by wylizać stare rany, że ujmę to w ten sposób. Na szczęście są powierzchowne, więc szybko się goją, bo te głębokie pozszywałam, by było szybciej ;)
Poza tym, nie chcę spotkać byle kogo. Ten ktoś, jeśli kiedyś się pojawi, będzie musiał zaakceptować to, że mam syna i że to on zawsze będzie dla mnie najważniejszy. Więc będzie musiał być odpowiedzialny, bo jeśli się ze mną zwiąże, na jego barkach też spocznie ciężar wychowywania go, w pewnym sensie. No, ale jakby to powiedziała moja babcia Jeszcze maciek w dupie, a już mu kasze gotują. Dlatego o tym nie myślę. Dla mnie to przyszłość. Nie wiadomo czy dalsza, czy bliższa, ale jednak przyszłość, którą na razie nie zaprzątam sobie głowy. Mam ważniejsze sprawy na ten czas i nimi się zajmuję. Jeśli poukładam sobie teraźniejszość, to przyszłość sama się ułoży :)



Pisała Welonka


* rocznikowo, bo skończę w listopadzie

piątek, 24 maja 2013

O potrzebie samotności i o znajomościach

Cenicie sobie swoją prywatność i indywidualność? Ja bardzo. Do tego stopnia, że zaczyna mi doskwierać brak samotności, takiego bycia samemu ze sobą, choćby przez jeden dzień. Wychowałam się w domu pełnym ludzi. Możecie sobie pomyśleć, to dlaczego narzekam? Powinnam się cieszyć, etc. Cieszyć cieszę się, ale nie uważam się za największą szczęściarę. Nie, nie chodzi mi o liczbę członków rodziny, bo z tego bardzo się cieszę, a wręcz napawam się dumą, że mam tak liczną i kochającą się rodzinę. Wychowywanie się w mieszkaniu powoduje brak prywatności. Nie wspomnę o różnicy pokoleń. Dużo z tego powodu było zgrzytów. Ale z opowiadań znajomych wiem, że to akurat norma ;) Nie mniej, po 3 latach bycia "na swoim" powrót mocno odbił się na moim zachowaniu i psychice. Czuję się, jakbym coś utraciła. Wolność? Swobodę? Sama nie wiem, ale dręczy mnie to. Sen z powiek spędza mi też świadomość, że Maksymilian będzie mieć podobnie, jak nie tak samo. Szczerze tego nie chcę. Nie będę może tutaj wdawać się w szczegóły, ale wiem jak to jest, gdy każdy wtrąca swoje 3 grosze w wychowywanie. A ja nie chcę wychowywać Maksymiliana tak jak ja byłam. Nie chcę i kropka! Niestety jednak na inne wyjście perspektyw nie ma i przez najbliższy (a może i dalszy?) czas nie będzie.

wtorek, 14 maja 2013

Druga...

...rocznica ślubu mojego i Ł. byłaby dzisiaj. Ale na całe szczęście mam to już za sobą.

U mnie dzisiaj pięknie i przyjemnie na dworze. Nie za ciepło, nie za zimno, w sam raz, by dzień spędzić poza domem. Jak ja kocham słońce, to tylko ono to wie ;) A co u Was? :)



Pisała Welonka

piątek, 10 maja 2013

Po staremu, czyli...

...jak na fotologu. Te barwy zawsze najbardziej mi pasowały do moich blogów. Nie ze względu na stan umysłu, ale ze względu, że biel i czerń zawsze do siebie pasują* i nie odczuwam wewnętrznej potrzeby zmian. Najkrócej ujmując.

A teraz dobranoc, bo z 23:00 nagle zrobiła się 01:16.




Pisała Welonka




* pod warunkiem, że to nie białe buty do czarnego garnituru ;)

środa, 8 maja 2013

Liebster Award

Ale o co chodzi?

Liebster Blog Award - odpowiadasz na 11 pytań od osoby nominującej, nominujesz 11 blogów (nie możesz bloga, który Cię nominował; warto wybierać takie, którym przydałaby się promocja ;) ), zadajesz swoje 11 pytań.
 
Nie sądziłam, że i ja zostanę nominowana :) Dlatego dziękuję, miło mi się zrobiło :)
Zostałam nominowana przez Anię :)

Odpowiadam:

niedziela, 5 maja 2013

50 odcieni szarości

POST PRZEZNACZONY DLA OSÓB PEŁNOLETNICH.
Jeśli nie ukończyłeś/aś 18 lat,
wchodzisz tu na własną odpowiedzialność!

wtorek, 16 kwietnia 2013

Dwa i pół

Tyle dzisiaj* skończył Maksymilian. Dwa i pół roku. Nie mam pojęcia kiedy to zleciało. Mam wrażenie jakby wczoraj był maluszkiem przyssanym do mej piersi, a dzisiaj już biega, jest coraz bardziej samodzielny, coraz więcej mówi i wszystko rozumie!

Wspina się na wszystko, a przynajmniej próbuje, jeśli coś jest za wysokie,
Potrafi sam jeść (pod warunkiem, że to nie zupa) i pić z normalnego kubka.
Wie czego chce i umie to pokazać lub powiedzieć.
Potrafi pokazać na paluszkach ile widzi przedmiotów (do pięciu)
Nadal nie lubi książeczek dla dzieci, ale lubi jak czyta się z nim gazety.
Potrafi zagrać w prostą grę na komputerze.
Podaje to, o co jest poproszony.
Pomaga mi ścielić łóżko, np rozłożyć prześcieradło, poprawić poduszkę.
Potrafi po sobie posprzątać zabawki, lub papierki z cukierków i nieproszony wyrzuca do śmieci (papierki oczywiście)
Do słownika doszło:
ni ma
daj
kupa
dupa (dziękuję reklamie Orange w 0:15)
Aga
Ago (Igor)
Panana (Paulina)
tabo (tramwaj)
Kuba
I wiele wiele innych, których nie sposób wymienić, bo musiałabym non-stop chodzić i zapisywać :)
Ma swoje ulubione bajki i wie na którym kanale w tv lecą, jak chce obejrzeć bajkę mówi nazwę programu :)
Potrafi sam założyć bluzkę, czapkę i prawą skarpetkę (na lewą przyjdzie pora ;) )
Pokazuje wszystkie części ciała i rozróżnia prawe od lewych. 
Potrafi sam myć ząbki, ale jeszcze po nim poprawiam ;)
Sam umyje buzię, rączki, stópki i brzuszek.
Na spacerach nie chce chodzić za rękę, ale wie, że jak przechodzimy przez ulicę, to musi mnie trzymać. Wie, że jak są światła, to przechodzi się na zielonym.
Uwielbia samochody i może nawet pół godziny stać na przystanku autobusowym i patrzeć jak przyjeżdżają i odjeżdżają. A jak odjeżdżają, to macha i woła "Paaa"
Bez problemu wyjdzie z łóżeczka i to nie przez otwierany bok.
Wymyśla słowa do piosenek i je śpiewa (oczywiście po swojemu)
Mówi jaką mam mu kołysankę śpiewać.
Sam z siebie przyjdzie i da buziaka, lub się przytuli.
Zaczyna angażować się w zabawę z innymi.
Mnóstwo rzeczy jeszcze mogłabym napisać, ale co tu dużo gadać, jest cudowny. Najcudowniejszy. I naprawdę bardzo grzeczny. Nie płacze, nie robi fochów zbyt często, a jak zajmie się sam sobą, bo i to potrafi, to "dziecka nie ma".
Jestem dumna. Chyba bardziej na dzień dzisiejszy się nie da. Kocham Cię, Syneczku.

 Mamo, daj, ja zrobię zdjęcie :)
Wygłupy, minki i wygłupy :)


  Pisała Welonka



* a właściwie to wczoraj, bo już po pierwszej

wtorek, 2 kwietnia 2013

Prima Aprilisowy żart ;)

Tak moi drodzy, wczorajsza notka to był żarcik na Prima Aprilis. Okazało się, że dość udany, bo wiele osób uwierzyło*, że Maksymilian będzie mieć rodzeństwo :) No, ale że żadna kobieta wiatropylna nie jest, kolejnego dzidziusia pod sercem nie noszę :)
Poniżej przedstawiam zdjęcie oryginalnego testu :)







Pisała Welonka





* dzięki temu mam też temat na kolejną notkę, bo robiąc tego typu żart, można dowiedzieć się wile rzeczy o... innych

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Zmiany

Wiem, że akurat na pierwszego kwietnia, ale... i u mnie zmiany. Chyba się zapatrzyłam ;)





To już wiem, skąd ostatnimi czasy złe samopoczucie :)

sobota, 30 marca 2013

Wesołego Alleluja!

Wielkanoc to zawsze były moje ulubione święta, mimo iż nie ma pięknie przystrojonego drzewka, niesamowitych kolęd, żywej szopki koło kościoła, czy prezentów pod choinką. Być może to przez to, że (zwykle) na Wielkanoc jest już wiosna, a może to moje upodobanie do jajek, bo lubię je pod każdą postacią? Nie wiem, ale nie przeszkadza mi to, by były to moje ulubione święta :)



Dlatego pragnę życzyć, aby w święto Zmartwychwstania każdy z Was doznał samych radości i żeby Wasze serca napełniły się spokojem i siłą w pokonywaniu trudności. Byście ten czas spędzili w gronie prawdziwych przyjaciół i najbliższej rodziny, z radosnym "Alleluja!"


Pisała Welonka



 

środa, 6 marca 2013

(Nie)Miła pani doktor

Czuję się fatalnie. Niby to zwykłe zapalenie gardła, ale jak wierzyć takiemu lekarzowi, u którego byłam wczoraj? Mimo iż byłam u niej, bo to pani doktor, pierwszy raz, nie przeprowadziła ze mną żadnego szczególnego wywiadu. Przyszłam do niej z okropnym bólem gardła i suchym kaszlem. Jej badanie polegało JEDYNIE na zajrzeniu mi w gardło, nawet mnie nie osłuchała. Przy okazji poprosiłam o skierowanie na jakieś szczegółowe badania, krew, mocz, etc. Bo nie ukrywam, że od dłuższego czasu czuję się bardzo słabo, wręcz anemicznie. Spoko, zaznaczyła na karteczce co trzeba, ale na hasło "chcę zbadać poziom cholesterolu" usłyszałam  "a czy chce pani do końca życia brać tabletki?". Kopara mi opadła. Powiedziałam, że kiedyś miałam dość wysoki, ale lekarz zalecił mi odpowiednie jedzenie, między innymi Florę Pro Activ. Pani doktor skomentowała to, że nie jest możliwe by obniżyć cholesterol samą dietą*. A jak chcę badanie tylko po to by sobie sprawdzić, to nie ma sensu jego wykonywania, bo ona nie zleca badań, by wyniki sobie przeglądać jak kolorowe czasopismo, bo ona to leczy. Padłam! W życiu nie spotkałam się z takim lekarzem! A i jeszcze jedno. Powiedziałam, że od dłuższego czasu dokuczają mi zimne dłonie i stopy**. Co usłyszałam? "Ja też tak mam", a jak zapytałam się o problemy z wagą, że ciężko mi przytyć, to rzuciła karteczką z dietą 1500 kalorii i powiedziała "Niech pani sobie sprawdzi, czy pani je jak powinna". No ludzie! Litości, ci co mnie widzieli "w akcji" wiedzą ile i co potrafię zjeść, więc sorry, ale to był szczyt. Z wrażenia zapomniałam zapytać się jeszcze kilka rzeczy, ale nawet nie żałuję, po takich odpowiedziach...
Przeprowadzonego badania, nie nazwałabym badaniem. Na sam koniec wręczyła mi receptę i powiedziała do widzenia, następny proszę, nie bacząc na to, czy może miałabym jeszcze jakieś pytania czy nie. Na recepcie spray na gardło i ibuprofen. Dzisiaj w nocy co chwilę budził mnie mój kaszel, który w mgnieniu oka zamienił się w mokry i sprawia ból, bo oczywiście nie mam żadnego syropu na rozrzedzenie wydzieliny. Dostałam takiego kataru, że oddychanie jest bardzo ciężkie, ale i na to nie mam nic. Boli mnie w piersiach, bolą mnie mięśnie pleców i karku, zatoki, gardło i chyba wszystko inne. Ale skąd pani doktor mogła to wiedzieć, lub przewidzieć*** skoro mnie nie przebadała? No cóż... Reasumując, stanowczo odradzam panią doktor Ewę Kosiorowską, która przyjmuje w  TEJ przychodni, bo w rezultacie muszę znowu iść do lekarza, stracić czas i pewnie kolejne pieniądze, na kolejną receptę.



Pisała Welonka



* dziwne, bo po jakichś 4 - 5 miesiącach obniżył się do prawidłowego poziomu
** kiedyś problemu nie miałam
*** znam lekarza, który wykazuje się intuicją i potrafi przewidzieć w jakim kierunku może rozwinąć się dana choroba i w razie czego przepisać coś na osobnej recepcie

piątek, 1 marca 2013

Dawno nie było...

... wpisu o Maksymilianie :) Oto i on :)
Maksymilian jest typowym dwulatkiem, nie odstającym niczym od rówieśników*. W tym roku skończy 3 lata, więc zaczęłam rozglądać się za przedszkolem, bo zapisy od marca. Mam na uwadze dwa, blisko domu. Jeszcze do niedawna w brałam pod uwagę tylko jedno, ale dzisiejsza sytuacja pozwoliła na uwzględnienie jeszcze jednego**.
Spotkałam dzisiaj koleżankę z dzieciństwa, "z podwórka". Całkiem przypadkiem, wracając ze spaceru. Ona akurat szła odebrać dwie córy z przedszkola, tego właśnie "drugiego". U jej boku synek - miesiąc starszy od Maksymiliana, a zwie się Bartek :) Tak się zagadałyśmy, że postanowiłam iść z nią po dziewczynki. Nie chcąc czekać, aż Kasia "wyłapie" swoje rozbrykane pociechy, rozebrałam Maksa i pozwoliłam mu na zwiedzanie miejsca. Ileż było radości! Radości z czegoś tak zwyczajnego jak bieganie bosą stópką, odzianą jedynie w czarne rajstopki, po przedszkolu! Ile śmiechu gdy dzieci do niego podchodziły, biegały, a on z nimi i/lub za nimi. Niby normalna rzecz, ale ujęła mnie jak mało co ostatnio. W "pierwszym" przedszkolu nie pozwalał sobie na takie swawole, mimo iż mu nie broniłam. Myślę, że dzieci w pewien sposób same sobie wybierają miejsca, gdzie chcą przebywać i Maksymilian chyba dzisiaj zadecydował. Ja też jestem prawie pewna, że to będzie to przedszkole. Poza tym, będzie miał kolegę z podwórka w grupie, bo Bartek też od września będzie tam chodził :) Jak na razie same plusy widzę. Mam nadzieję, że tak będzie cały czas :)

Jest jeszcze kilka rzeczy, o których chce wspomnieć. Sukcesywnie pozbywamy się pampersa. Małymi, malutkimi kroczkami, ale sukces jest. Maksymilian swego czasu miał wstręt do nocnika. Potem było ok i znowu nocnik na nie. Nie wiedziałam co robić. Wpadłam na pewien pomysł, dość skuteczny. Od pewnego czasu Maks interesuje się rzeczami "dorosłymi". Papierosy, których wie, że mu nie wolno ruszać, napoje energetyczne, kawa, maszynka do krojenia etc. oraz najważniejsze dla mnie - muszla klozetowa. Jako, że jeszcze nie krępuję się załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych gdy dziecko kręci się w pobliżu miałam okazję wzbudzić w nim takowe właśnie zainteresowanie. Wytłumaczyłam co i jak się robi do kibelka i spytałam czy chce, a że otrzymałam odpowiedź twierdzącą, nie zastanawiałam się nawet chwili, tylko rozebrałam od pasa w dół i trzymając pod pachami posadziłam na sedesie. Maksymilian zrobił siusiu bez problemów. Bardzo spodobał mu się odgłos moczu uderzającego o wodę i to, że może patrzeć jak sika, tak po prostu. Zdziwiłam się potem ogromnie ale i uradowałam jak dawno nie, bo tego samego dnia, godzinę później przyszedł oznajmić, że jemu się chce znowu siku. Trzymał, póki go nie posadziłam, oczywiście podtrzymując cały czas. Zaryzykowałam i puściłam bez pampersa, w slipkach***. Pierwszy, drugi, trzeci dzień - super! zużyłam tylko 6 pieluch. Niestety czwartego zdarzyła się mała wpadka - siku na dywan, a potem drugie na moje łóżko. Założyłam więc pampersa znowu, ale nie dałam za wygraną. Co 15 minut pytałam się syna czy chce siku lub kupkę. Mówił, że tak, ale tylko jak zapytałam, sam nie zasygnalizował, dopiero po fakcie. Na szczęście wszystko się zmieniło, gdy zakupiłam nakładkę na sedes. Znowu było super fajnie, na pieluchach myślałam, że trochę chociaż zaoszczędzę. Znowu się popsuło, gdy Maksymilian pojechał do Ł. na weekend. Przestał sygnalizować, nawet, że zrobił. Znowu trzeba się pytać, a i tak czasem zaprzeczy, mimo iż np. kupę czuć na kilometr. Na szczęście w tym nieszczęściu powoli, powoli, powoli znowu przyzwyczajam Maksa do tego, że trzeba mówić o tym że chce się do toalety. W tym roku na pewno pozbędziemy się pieluch, chociażby tylko na dzień :)

Uczymy się mówić. Maksymilian gada. W większości głównie po swojemu, jedynie kilka pojedynczych słówek powie "po naszemu". Wszystko rozumie co mówię do niego ja, czy ktoś inny. Rozumie nawet skomplikowane polecenia, szybko zapamiętuje i się uczy. No tylko, że mało co mówi. Wiem, że wszystko w swoim czasie, a czas Maksymiliana widocznie jeszcze nie nadszedł, ale na Boga, jak długo mam czekać? Co z tego, że rozumiem syna dosłownie bez słów? Znam jego język "mówiony" i język gestów. Jak słyszę inne dwulatki nawijające niczym raper z USA, to trochę zazdroszczę, a zarazem się niepokoję. Tak chciałabym usłyszeć jak Maks powie coś pełnym zdaniem, lub zdaniami. Ja jestem gadatliwa, więc nie będzie mi nawet jego gadulstwo przeszkadzać, a wiem, że gadułą będzie, bo już jest, tyle że we własnym języku :) A to kilka przykładów z jego słownika:

- BABA ATA - babcia Agata
- BABA BA - babcia Benia
- ŁAŁA - Kacper
- GAGA - wujek****
- NANA -ciocia
- TABO - tramwaj
- EH-EH - zegarek
- KRR-KRR ("r" nosowe) - spać/leżeć
- O-OO! - ciężarówka
- O-oo - autobus, samochód
- ZIAZIA - coś gorącego, lub skaleczenie/uderzenie się
- PFUU - papierosy
- E-E - siku/kupa
- KOKO - wszystkie ptaki (oprócz kaczek)
- BAPA - lampa
- HUHU - pies
- MŁAMŁA - kot
-HI-HI HI-HI (takie "i" a zarazem "e") - huśtać się
 - OPA - skakanie
- BIBI - bojownik i boboki

Mogłabym wypisać tego naprawdę mnóstwo, ale zważywszy na późną porę ograniczę się do tych. Maksymilian ma jeszcze szereg gestów i min, którymi pokazuje, czego mu potrzeba. Ja doskonale je odgaduję. Tak doskonale, że nie czuje on potrzeby mówienia, bo i po co ma się wysilać? Udawanie, że go nie rozumiem jest ciężkie. Wolę jednak poczekać, na ten jego czas. Bo w końcu nadejdzie. Musi.




Pisała Welonka



* oczywiście pomijam fakt krótszych kończyn
** takie, gdzie ja do zerówki chodziłam
*** swego czasu kupiłam takie maleńkie, akurat na jego pupcię :)
**** z początku było to określenie na "Kuba" ale teraz to każdy z wujków :)

piątek, 22 lutego 2013

Pierwszy weekend

Pierwszy raz zazwyczaj jest najtrudniejszy. Tak jest i w moim przypadku. Dzisiaj Maksymilian pojechał do swojego taty na cały weekend. A właściwie to Ł. po niego przyjechał. To pierwszy taki wypad Maksymiliana, gdzie nie będzie mnie przy nim, przez tak długo i będzie z tatą sam. Mam pełno obaw, czy Ł. sobie poradzi, bo z reguły to ja wszystko robiłam przy dziecku, on sporadycznie i rzadko kiedy sam z siebie. W głowie piszę różne scenariusze, nawet te najczarniejsze. Wiem, głupie to, ale to mój, NASZ pierwszy raz.

- Co, jeśli Maksymilian zacznie płakać w nocy? Tylko u mnie się uspokaja.
- Co, jeśli nie będą umieli się porozumieć i dogadać? Ja z synem rozumiem się bez słów, znam każdy gest, każdą minę i spojrzenie.
- Co, jeśli wybuchowy charakter Ł. dojdzie do głosu? Ja nie krzyczę i nie daję klapsów.
- Co, jeśli to? co, jeśli tamto?

Mnóstwo rzeczy w głowie. Z jednej strony wiem, ze Ł. zajmie się Maksymilianem, z drugiej strony boję się jak to mały przeżyje. Brzmi nadopiekuńczo, wiem, ale przez cały ten czas, przez całe 2 lata i 4 miesiące życia Maksymiliana, głównie ja się nim zajmowałam, stąd te wątpliwości. Ale nie chcę ingerować, to czas dla nich, by zaczęli budować wspólną więź. Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale.
Widzę, że wpis jest nieco zagmatwany, ale przynajmniej bardziej odzwierciedla moje myśli :) Mam nadzieję, że zrozumiecie, o co mnie chodzi.




Pisała Welonka

czwartek, 21 lutego 2013

Na krótko


Obcięłam się w końcu. W sumie, to wiele do ścięcia nie było, więc może powinnam powiedzieć, że nadałam mojej fryzurze kształtu. A właściwie fryzjerka nadała :) Powoli zaczynam się przyzwyczajać do krótkich włosów i jak na razie nie żałuję decyzji o obcięciu dredów :) Wręcz przeciwnie, zaczynam się cieszyć. Dobrze się czuję, nawet bardzo, tym bardziej, gdy przez większość swego życia miałam jedno uczesanie :) Pokrótce przedstawię historię moich fryzur od 2008 roku.

2008

 Kolor nadany szamponetką

2009
Na zdjęciu nie jestem zbyt trzeźwa, więc wybaczcie minę :P


2010



2011


2012

A od dzisiaj wyglądam tak :)

Myślę, że przy tej fryzurze pozostanę na dłużej i chwilowo dam sobie spokój z zapuszczaniem. Nie dam się też namówić na zmianę koloru, bo lubię swój i najbardziej on do mnie pasuje*.




Pisała Welonka





* jakiekolwiek zmiany koloru zawsze i tylko szamponem, chyba że zacznę siwieć ;)